27. adwokat.

1.7K 91 27
                                    

— Dzięki wielkie, miłego dnia — ze zmęczeniem skinęłam głową do młodego taksówkarza i wysiadłam z samochodu, zarzucając torbę na ramię.

Przez całą drogę ten idiota opowiadał mi głupie żarty, z których naprawdę próbowałam się śmiać, ale były na tyle żałosne, że przewracałam oczami za każdym razem, kiedy otworzył usta.

— Jeszcze jeden! — uchylił szybę od strony pasażera i nachylił się w jej stronę. Przystanęłam w miejscu z wyczekiwaniem. — Jak nazywa się kot, który leci?

Miałam ochotę uderzyć się z otwartej dłoni w czoło, ale powstrzymałam się przed tym, tylko uśmiechnęłam się w miarę miło.

— Nie wiem, niech mnie pan oświeci.

— Kotlecik! Rozumie pani? Kot—lecik! — zaniósł się śmiechem, a ja wymamrotałam coś w stylu wyborny żart i szybkim krokiem oddaliłam się od tego komedianta, wchodząc do bloku.

Zaczęłam znowu korzystać z klatki schodowej, czego moje płuca nie przyjęły z radością, ale nie miałam ochoty natknąć się na Nicolę w małej windzie, bo byłam pewna, że z mojej strony doszłoby do rękoczynów.

Kolejny raz byłam rozbita. Jedna część mnie nienawidziła go całym sercem za to, co powiedział i jak się zachował, ale druga tęskniła za jego głupim uśmiechem i wtrącaniem włoskich słówek w rozmowę. Ale chyba każdy mądry facet wiedział, że kobiety wybaczają, ale nigdy nie zapominają, więc nawet jeśli chciałabym pogodzić się z Zalewskim, cały czas z tyłu głowy miałabym jego raniące słowa.

Zaczęłam grzebać w torebce, która w tamtym momencie wydawała się nie mieć dna. Miałam cholernego kaca, a godzinę temu powinnam zacząć pracować, tym czasem byłam ubrana jak ostatni menel, a gdybym rozpuściła spięte w koka włosy, prawdopodobnie udusiłabym się od smrodu fajek.

Stwierdziłam, że moje życie było pasmem niepowodzeń, już odkąd wyskoczyłam spomiędzy nóg mojej mamy podczas narodzin, a blizny na moich kolanach świadczyły o tym, że od dziecka miałam pod górkę i nie byłam ulubionym stworzeniem Boga, bo ciągle zsyłał na mnie swoisty deszcz krwi i węży.

Uświadomiłam to sobie dobitniej, gdy drzwi od mieszkania Nicoli otworzyły się, a brunet nieco rozkojarzony wyszedł na klatkę, zamykając je na klucz. Odwrócił się i zamarł wpół kroku, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakby spodziewał się wpierdolu z mojej strony. Z wahaniem wcisnął guzik przywołujący windę i stanął przed nią, a ja zacisnęłam usta, w myślach pomstując mojego anioła stróża.

Cisza między nami była tak nieprzyjemna, że miałam ochotę z powrotem spierdolić schodami w dół, byleby jak najdalej od Nicoli. On czekał na windę, a ja w szale przeszukiwałam torbę, walcząc z tym, by nie odwrócić się przez ramię i na niego nie spojrzeć. Mimowolnie przekręciłam głowę i okazało się, że Nicola postanowił zrobić to samo.

Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem i żadne z nas nie zamierzało odpuścić. Mrugałam powoli, opuszczając ręce swobodnie wzdłuż ciała. Liczyłam na to, że Zalewski powie mi chociaż głupie cześć, na które i tak z przekory bym nie odpowiedziała.

Nadal byłam na niego wściekła, bo to co powiedział było cholerną przesadą. Nigdy nie pomyślałabym nawet o tym, by go pocałować, szczególnie dla własnych korzyści. Nie pchałam się w ten cały świat celebrytów, a wspomnienie Nicoli mówiącego o tym, że chciałam zrobić wokół siebie sensację powodowało u mnie nerwowy ból brzucha.

Pierwsza odwróciłam wzrok i włożyłam klucz do zamka. Popchnęłam drzwi do przodu i gdy przekraczałam próg usłyszałam zachrypnięty głos Zalewskiego, w którego rozbrzmiewało poczucie winy, w pierwszej chwili ściskający mnie za moje zdradzieckie i miękkie serce.

cup of sugar • nicola zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz