5. those

63 8 16
                                    

Nie mógł zatrzymać nawet swojego połamanego miecza. Nie ostała się żadna lina łącząca go z poprzednim życiem, odebranym mu twardą ręką. Teraz trzymał w dłoniach ostrze znacznie potężniejsze od tego, którym władał od lat, a jednak o stokrotnie mniejszej wartości. Stal w odcieniu lawendy emanowała mocą podarowaną jej przez tego, kto uwięził ją wraz z Tomo w miejscu daleko od domu.

Bardzo daleko.

Mimo panującego wokół półmroku zamiast całkowitej ciemności, nie był w stanie dojrzeć słońca. Bezchmurne niebo przybrało barwę złowrogiego, głębokiego indygo, przechodzącego w ametyst przy horyzoncie, lecz zmieniającego się w absolutną czerń tuż nad jego głową. Choć doskonale wiedział, że nie znajduje się w Otchłani, czasami budził się z przepełnioną strachem myślą, że tak jednak jest.

Dni mijały mu na wędrowaniu w głąb lądu, który zdawał się nie mieć końca. Chłodne dni zamieniały się w upalne noce, podczas których nie potrafił zasnąć, oblewając się potem i czując, jak pod skałami, na których leżał, wibruje uśpiona, starożytna energia. Czasem zadawał sobie pytanie, ilu bogów zostało uwięzionych na ziemi, po której chodził, co się tam stało i dlaczego do tej pory nie spotkał żadnego żywego człowieka. W chwilach słabości, gdy porzucał próby zapadnięcia w sen, czuł, jak utożsamia się ze zniewolonymi bóstwami.

Kto wie, może niektórzy z nich zawinili jedynie tym, że szukali miejsca, które mogliby nazwać domem.

Głód z każdym dniem stawał się coraz bardziej nieznośny. Mimo braku jedzenia od niewyobrażalnie długiego czasu objawiał się on jedynie w postaci bólu, grubej liny zaciskającej się coraz mocniej na jego żołądku. Zero osłabienia, zero śmierci głodowej. Po prostu cierpienie.

Czasami oblizywał usta, marząc o kropli wody. Język miał nieznośnie suchy, nie było nawet jak przełykać śliny. Oddychanie stało się trudniejsze, a mimo to, nie ustawało. Jakby jego serce samo uparcie walczyło o to, by przeżyć, zamienione w nigdy niepsującą się maszynę.

Liczył dni, jakby od tego zależało jego życie. W przekonaniu, że gdy straci poczucie czasu, to jego kontakt z rzeczywistością również się zatrze, każdego ranka odcinał sobie kawałek rękawa i zawiązywał go na nadgarstku. Pewnego dnia jednak obudził się, mając na sobie trzydzieści dwa paski materiału. Doskonale pamiętał, że ostatni, jaki brał, oznaczał trzydziesty piąty ranek na pustkowiu. Od tamtego czasu swoją rutynę rozpoczynał wykonaniem wąskiego rozcięcia na swojej skórze.

Pewnego razu napotkał klif. Wędrował znużony tak długo, że stawiał kroki machinalnie, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Umysłem był gdzieś daleko, w Inazumie, starając się przywołać wspomnienie chłodnych, jesiennych deszczy i letnich upałów. Próbował odtworzyć uczucie towarzyszące mu podczas leżenia pod gwieździstym niebem. Wysilał się najmocniej, jak potrafił, by przypomnieć sobie twarze przyjaciół.

Było ich kilku. Jeden miał blond włosy, chyba krótkie. Jego oczy mogły być barwy błękitu albo szmaragdu. Z pewnością dużo się uśmiechał, bo ten radosny i pełen troski wyraz twarzy stanowił jedyną rzecz, jaką Tomo wyraźnie pamiętał w tej osobie. Wydawało mu się, że znał jeszcze jakieś rodzeństwo. Za nic nie mógł przywołać wspomnienia ich wyglądu, lecz prawdopodobnie znali się na sztuce władania mieczem.

Pamiętał również wędrowca i jego fascynujący styl walki. Gdy się wysilił, potrafił usłyszeć cichą melodię graną przez niego na opadłym liściu. Kilka spokojnych, wysokich tonów, tak wyraźnych, jak żadne do tej pory zachowane wspomnienie.

- Tu-tu, tu-tu-tu... - nucił sobie pod nosem, zafascynowany tym, jak doskonale pamiętał brzmienie tej melodii. Była jak kołysanka, kojąca w swej prostocie. Już nie mógł się doczekać wieczora, by położyć się na zimnej skale i zatracić w znajomym dźwięku.

The Light Of The Storm | Genshin Impact Fanfiction | TomoKazuWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu