Rozdział 24

566 39 15
                                    

Iza

Przebudziłam się po kilku godzinach głębokiego snu. Na karku czułam gorący oddech Amada, a jego ciężkie ramię obejmowało mnie w talii, jakby przed snem próbował przyciągnąć mnie jak najbliżej siebie, chociaż nie pamiętałam momentu jego powrotu. Nie miałam pojęcia, czy zrobił to zaraz po moim niewielkim pokazie złudnej dominacji, czy może wyszedł na spotkanie z tamtą kobietą, ale przez ten jeden, krótki moment chciałam wierzyć w to, że został tu dla mnie. Przy mnie.

A może nie było żadnej innej kobiety? Prychnęłam cicho. Jaaasne.

Mocno bijące serce Amada przyjemnie tłukło w moje plecy, ciepło jego ciała koiło moje zmysły, a na pośladkach miałam satysfakcjonującą twardość. Ścisk w moim podbrzuszu był słodką torturą, którą potęgowało wspomnienie niedawnej sytuacji. Nie poznawałam siebie i nie wiedziałam, czy to wypity naprędce alkohol, szalejące we mnie podniecenie czy świadomość, że to w końcu ja miałam nad nim kontrolę, ale już w tym momencie pragnęłam to powtórzyć.

Ostrożnie wysunęłam się z objęć Amada, po cichu skierowałam się do łazienki i weszłam pod prysznic. Gdy tylko przymknęłam powieki, zobaczyłam odrzuconą w tył głowę Amada, słyszałam jego przyspieszony oddech i wymruczane groźnie przekleństwo, które było odpowiedzią na mój dotyk. Poiłam się wspomnieniem jego reakcji równie mocno, co kilka godzin wcześniej, gdy klękałam u jego stóp. Zbliżającym się wytryskiem, który bezwstydnie odsuwałam, by jak najdłużej rozkoszować się zbliżeniem. I tym błyskiem w niebieskich, zimnych oczach, gdy starłam z kącika ust jego pozostałość...

Nagle zawładnęły mną wątpliwości. Co Amad sobie o mnie pomyślał? Że jestem taka, jak tamta blondyna z klubu?

Co, jeśli przejęcie przeze mnie inicjatywy było tylko zapłonem do katastrofy, by po tym czuł jedynie obrzydzenie na mój widok? Jasne, cała akcja mu się spodobała... A co, jeśli tylko tego będzie oczekiwać? Szybkiej ulgi i odejścia z pomieszczenia, bez zobowiązań i... Zacisnęłam powieki.

– Nie myśl tak – szepnęłam. – To nie Robert. Amad jest inny. – Oparłam się czołem o zimne kafelki. – Nie nakręcaj się, Izka. Zaufaj, chociaż trochę zaufaj. – Odetchnęłam głęboko. – I módl się, by tym razem nie cierpieć.

Zakręciłam prysznic. Wyszorowałam zęby. Osuszyłam lekko włosy. Wszystko robiłam jak w transie, poranne podniecenie nagle prysło, zastąpione dozą wątpliwości przed tym, co przyniosą mi najbliższe godziny. Wychyliłam się z łazienki. Amad nadal spał, przedramieniem zasłaniał oczy, drugą rękę trzymał w miejscu, gdzie jeszcze niedawno leżałam. Narzuciłam na siebie przesyconą jego zapachem koszulę. Przecież nie mogłam go obudzić podczas otwierania szafy w poszukiwaniu bielizny i własnych ubrań. Postanowiłam przebrać się dopiero po pobudce Amada, a w tamtym momencie miałam inny cel: musiałam coś zjeść. Tak, kuchnia to był właściwy kierunek.

– Cześć, diabły – szepnęłam na widok warujących pod drzwiami dobermanów. – Bez szczekania, bo obudzicie pana. Nie musicie iść za mną, możecie... – Psy poderwały się i pobiegły w kierunku oddalonych schodów. – Tu zostać – dokończyłam ciężko. – Cholera, znowu mi podwiniecie żarcie.

W końcu kuchnię oblegały trzy postaci. Dwie z nich pałaszowały ze smakiem tonę karmy i trzecia wspinała się właśnie na blat, by włączyć głośnik. Amad miał dość mojego skakania po kanałach, więc zakupił mi niezłej jakości sprzęt i odtwarzacz muzyki, bym mogła wgrać swoje ulubione kawałki i rozkoszować się znajomymi piosenkami. Może to dziwne, ale nie lubiłam słuchać radia, a nowe utwory poznawałam przypadkiem – najczęściej niechcący klikając je na Youtubie. Przynajmniej do internetu nie straciłam dostępu podczas mieszkania w Polsce.

Zbrukane sercaWhere stories live. Discover now