15.Najgorsze potwory.

Start from the beginning
                                    

— Było. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.— powiedział Will, otwierając mi bagażnik i nie chętnie podając mi torby.— Aurora, błagam cię, nie wracaj tam znowu...

Spojrzałam w brązowe tęczówki Williama, tak naprawdę nie wiedząc gdzie zaczynało się, a kończyło jego błagalne spojrzenie. Zacisnęłam szczękę, starając się być silną. Pozostawało mi teraz jedynie to. Deszcz moczył mnie i jego, a hałas jaki tworzyły krople wody uderzające o asfalt, przenosił drgania na moje serce. Uniosłam brodę, uważnie patrząc w jego twarz, gdy Carew podszedł do mnie bliżej i położył dłonie na moich ramionach.

— Jeśli jesteś w stanie zrobić to sobie, to pomyśl o nim... Na pewno się już obudził. Zaraz będzie dzwonił.

— Dobrze. Więc zaraz się dowie. Jak tylko podpiszę papiery.— pomrugałam kilka razy, starając się zdusić w sobie wszelkie emocje.

— Aurora, proszę... Nie rozumiem tego. Tak długo błagałaś o wolność, a teraz sama tam wracasz... Błagałaś o niego, a teraz go zostawiasz...

— Nie proszę cię o zrozumienie, William. A jedynie o podwózkę i podpisanie cholernych papierów.— powiedziałam chłodno, czując jak kropla chłodnego deszczu spada z czubka mojego nosa.

Miałam wrażenie, że jego oczy jeszcze nigdy tak nie błyszczały, ale mogłam się mylić. William mnie unikał od bardzo długiego czasu. Od momentu naszego spotkania w ogrodzie, kiedy oboje marzyliśmy o kimś innym. River wiedział o naszym pocałunku. Sprawa była zamknięta, ale im Carew bardziej się ode mnie oddalał, tym bardziej nie mogłam o tym zapomnieć.

— Dlaczego zerwałeś z Cliffton?— spytałam nagle, na co jego spojrzenie w panice oderwało się od moich ust.

Brunet pociągnął nosem, po czym przeczesał włosy, wbijając wzrok w mokry asfalt. Jego ramiona zrobiły się szersze od czasu trzeciego roku college'u, brunet zaczął dużo ćwiczyć. Urósł także kilka centymetrów w górę, jego rysy twarzy zrobiły się ostrzejsze, a zarost był bardziej widoczny. Jego głos był cichy i ochrypły, ale mimo to wyraźny jak nigdy wcześniej.

— Zerwałem z nią, bo wcisnęła Ci kit o jego śmierci. I ściągnęła na nas wszystkich to całe gówno.

Zmarszczyłam brwi, gdy mój wzrok delikatnie się zaszklił, lecz szybko postanowiłam zrzucić winę na deszcz. Zawsze to robiłam. Wolałam udawać, że to on zawinił, nie my. Ciarki przeszły po moich łopatkach, gdy usłyszałam straszliwie głośny trzask, a następnie dostrzegłam błysk na niebie.

— To nie tylko ona je na nas sprowadziła. Myślę, że wszyscy mieli w tym swój udział. Ja i River głównie...

— Nie przeżyje, jeśli znowu cię straci.— musiał być taki uparty. Musiał stać za nim murem, nawet po tym wszystkim co zrobił...

— Nigdy mnie nie odzyskał z powrotem. Nie tą wersję.

Powiedziałabym, że wbijaliśmy w siebie spojrzenia w ciszy, ale nie byłoby to prawdą. Wokół nas panował istny chaos. I była to zdecydowanie lepsza wersja, niż szeptanie o pomoc.

***

— Aurora Kenvetch, pokój 244.

Śledziłam wzrokiem starszego, zgarbionego mężczyznę odstawiającego plastikowy kubeczek na blat i ustępującego mi miejsca w kolejce. Szeptał coś przed siebie, wyginając wątłe, blade palce, jakby rzucał jakieś magiczne zaklęcie.

— Dwadzieścia dwa, deszcz, siedem. Siedem. Możesz to wyłączyć, Veronico? Deszcz.

— Pokój dwieście czterdzieści cztery!— odwróciłam spojrzenie od mężczyzny, szybko podchodząc do przodu, aby sięgnąć po własny kubeczek z kolorowymi lekami.

Fire in the Silence Where stories live. Discover now