- Może będą tam jakieś domy. - powiedziała Michonne, kiedy ponowili podróż do Terminusa. - Może nawet sklep. Musi tu być jakieś pożywienie.

- Patrzcie. - Carl wskazał im palcem na samochód, stojący na drodze przed nimi. Michonne zabiła szwendacza przy aucie, a reszta sprawdziła go od środka. Nikogo tam nie było. A zbliżała się noc, więc tam się zatrzymali. Lana była słaba. Straciła mnóstwo krwi i przez brak jedzenia, picia oraz ciągłą podróż jej organizm nie mógł się dobrze zregenerować.

Ze względu na nią robili dużo przerw i postojów. Choć ona mówiła, żeby szli dalej, cała trójka sprzeciwiała się. Potrzebowała dużo snu, dlatego spała w aucie, a przynajmniej próbowała zasnąć. Reszta siedziała przy małym ognisku obok samochodu. Rozmawiali ze sobą cicho, aby Lana mogła zasnąć. Słyszała, że rozmawiają, ale nie wiedziała o czym. W końcu głosy ucichły, ale później usłyszała głośniejsze.

- Masz przerąbane, dupku. - otworzyła oczy. Ktoś przystawiał broń do Ricka, inny do Michonne i Carla. W ich stronę szli kolejni. - Słyszysz? Przerąbane. - jakiś mężczyzna oparł się o szybę od strony Lany. Spojrzał na nią z ohydnym uśmiechem i oblizał usta. Był gruby, miał łysą głowę na czubku, a po bokach długie brązowe włosy. - Oto dzień sądu. Rekompensaty. Na wyrównanie szal w tym cholernym wszechświecie. - wyciągnął ją z auta i przystawił broń do twarzy. Oparła się o maskę, aby nie upaść. - A już miałem iść w kimę. Dobra, kto będzie odliczał ze mną? Dziesięć. Dziewięć. Osiem...

- Joe. - ktoś mu przerwał, podchodząc do nich. Od razu rozpoznała głos Daryla. Wszyscy na niego patrzyli, ale on patrzył na nią. Jego wzrok był smutny, ale odetchnął z ulgą, kiedy ją zobaczył. Jego Lana. - Czekaj.

- Wstrzymałeś mnie przy ósemce, Daryl. - odezwał się Joe, który przystawiał broń Rickowi. Daryl zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Wstrzymaj się.

- To on zabił, Lou, więc nie ma nad czym debatować. - oznajmił inny z nich.

- Co jak co, ale czasu mamy mnóstwo. - stwierdził Joe. - Mów, Daryl.

- Wypuść tych ludzi. To dobrzy ludzie.

- Lou by się nie zgodził. Muszę oczywiście mówić za niego, bo twój kumpel udusił go w łazience.

- Rozumiem, że chcesz się zemścić. - powiedział Daryl i odłożył kuszę - Wyżyj się na mnie. No dalej.

- Ten gość zabił naszego kolegę. Twierdzisz, że to dobry człowiek. To kłamstwo. - Daryl upuścił dłonie - To kłamstwo! - Wtedy się na niego rzucili. - Dajcie mu nauczkę, chłopcy.

- Nie! Nie! - krzyknęła Lana, widząc jak zaczynają go okładać. Chciała iść w jego kierunku, ale facet ją złapał za ramiona. Zaczął ją szarpać, a ona starała się wyrwać.

- Zostaw ją! - krzyknął Rick. Joe złapał go za kołnierz, a mężczyzna złapał Lanę i przyłożył jej nóż do szyi. Ohydnie się pochylił nad jej szyją i coś wyszeptał.

- Bez obaw, też oberwiesz. Czekaj na swoją kolej. - powiedział ktoś do Carla, który chciał iść w kierunku Lany.

- To tylko moja wina... - oznajmił Rick.

- I ty nie kłamiesz. - zaśmiał się Joe. - Dogadamy się. Jesteśmy rozsądni. Najpierw skatujemy Daryla na śmierć. Potem kolej na dziewczyny. A potem na chłopca. A potem cię zastrzelę i będziemy kwita.

Mężczyzna pchnął Lanę na ziemię i pochylił się nad nią. Szarpała się i wyrywała, ale był o wiele silniejszy, a ona nie miała siły by walczyć.

- Puśćcie ją! - tym razem krzyknął Carl.

- Przestań się wiercić, suko. Zaraz będzie po wszystkim. - zaśmiał się mężczyzna i zaczął rozpinać rozporek.

The Walking Dead • Daryl DixonWhere stories live. Discover now