XXV

310 14 0
                                    

Szli torami już jakiś czas bez przerwy. Zmierzali do Terminusa. Bezpiecznego miejsca. Przynajmniej tak mówiono. Lana nie szła tam z powodu bezpiecznego miejsca. Spodziewała się, że może kogoś spotka. Z tych, których utracili. Że może poszli do tego miejsca tak jak oni. Maggie, Glenn, Daryl...
Rick wystawił w jej stronę butelkę z wodą. Zaprzeczyła.

- Zostało nam wody na jakiś jeden dzień. - ledwo odpowiedziała - Nie będziemy jej marnować na mnie.

- Co wy robicie? - zapytał Rick, odwracając się w stronę Michonne i Carla. Szli na krawędziach torów.

- Wygrywam zakład. - odpowiedział Carl.

- Możesz pomarzyć. - stwierdziła Michonne, uśmiechając się.

- Nadal idę. - Carl wyciągnął dłoń w stronę Michonne chcąc ją zepchnąć. Nie ruszyła się, tylko roześmiała.

- Nie mów hop, mądralo.

- To może trochę zająć. - oznajmił Rick, uśmiechając się do nich. - Może byśmy przyspieszyli?

- Racja, nie powinniśmy się wygłupiać. - odpowiedziała Michonne, nie schodząc z krawędzi. - Powinniśmy... Carl! - krzyknęła wyciągając w jego stronę dłoń. Chciała go przestraszyć, ale tylko sama spadła z krawędzi. Lana prychnęła na to śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią się uśmiechając. Właśnie o to im chodziło. Żeby się w końcu uśmiechnęła.

- Wygrałem. - stwierdził Carl i wyciągnął dłoń - Dawaj. - Michonne wyciągnęła z plecaka dwa batony. - To serio ostatni Big Cat?

- Daj spokój. - jęknęła Michonne, widząc jak bierze Big Cata.

- Mówiłaś, że zwycięzca wybiera.

- Dobrze, bierz sobie. - odpowiedziała,p chowając drugiego do plecaka. - Wygrałeś uczciwie.

•••

- Jak bardzo jesteś głodny w skali od 1 do 10? - zapytał Rick Carla. Siedzieli przy ognisku w lesie.

- Piętnaście. - odpowiedział. Rick spojrzał na Michonne.

- Dwadzieścia osiem. - stwierdziła Michonne. Rick spojrzał na Lanę. Nie słyszała ich. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń.

- Minęło sporo czasu. Sprawdzę sidła. - powiedział Rick, wstając z ziemi.

- Mogę z tobą? - zapytał Carl.

- A jak inaczej się nauczysz? - odpowiedział pytaniem Rick. Spojrzał jeszcze na Michonne, która zaprzeczyła głową. Chciała zostać z dziewczyną. Była blada. Może nawet żółtawa. Miała podkrążone, czerwone oczy. Jej usta były szare i spierzchnięte. W pewnym miejscach była krew od ciągłego podgryzania. Michonne spojrzała na jej dłonie. Trzęsła się, ale nie z chłodu. Jej paznokcie były słabe, a skórki poobgryzane.

- Miałam synka. - zaczęła Michonne. Lana wtedy na nią spojrzała, otwierając usta. - Miał trzy latka. Andre Anthony.

- Przykro mi. - odpowiedziała Lana, spuszczając głowę. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiedziała, czy może pytać dlatego tylko ponownie spojrzała na kobietę. Ta uśmiechnęła się delikatnie.

- Opanowali nasz obóz. - mówiła - Byłam po zapasy, kiedy to się stało. Pożarli go. - Lana zaczęła ledwo wstawać ze swojego miejsca. Michonne wyciągnęła do niej dłonie, żeby się nie przewróciła - Hej, Hej, ostrożnie. - powiedziała. Lana upadła na ziemię obok Michonne i mocno ją do siebie przytuliła. Czarnoskóra szybko odwzajemniła uścisk. Nic nie mówiły. Nie potrzebowały słów.

The Walking Dead • Daryl DixonWo Geschichten leben. Entdecke jetzt