7. Poranek jak zawsze

59 8 1
                                    

d.o.a
Żyje, dziękuje za cierpliwość <3

Mój płytki oddech nieznacznie przyśpieszył, w sekundzie zatrzaśnięcia drzwi od domu i przekręceniu złotych kluczy w ich zamku przez mojego starszego brata. Niebieskie, posiadane przeze mnie duże oczy, zdawały się wyblaknąć, jeśli to było wogóle możliwe. Nawet jeśli, zdecydowanie widać było, że nic nie ostało się w nich z resztek wczorajszego entuzjazmu. Moje kościaste dłonie drgały wbrew mojej woli, jedyną uciechą w obecnej sytuacji była możliwość zrzucenia winy na panujący mroźnym rankiem chłód i brak rękawiczek. Dlatego też, gdy pytanie o nie padło z ust rudowłosego, taką właśnie ułożyłem mu śpiewkę. Tym razem chyba, całkiem sensowną. Dla nie poznaki chuchnąłem ciepłym powietrzem w dłonie.
To miało wydarzyć się dzisiaj, nastał ten kretyński dzień. Nie chciałbym krakać lecz zgłupiałem do tego stopnia, z niewiadomej presji wywołanej przez tą sytuację, że zacząłem przypominać sobie wszystkich świętych i Bóg wie jakie inne bóstwa, które gdzieś kiedyś obiły mi się o uszy. Miło by było wrócić do domu żywym. Właśnie takie, i podobne myśli przewijały się przez moją głowę. Chyba się zastrzelę. Nie byłem pewny w jaki sposób to działa ale wiedziałem, że przy obecnej sytuacji, mróz na dworze i pot pod krótką spowodowany stresem mogły mi wróżyć ciekawe przeziębienie. Rozbolała mnie głowa.
-Angry! -z zaskoczenia wyciąga mnie uderzenie w ramię i już poirytowany wyraźnie, ton mojego brata, w sposób taki, że mało nie zszedłem na zawał. No tak, dalej stoję jak głupi przed zamkniętymi drzwiami.
-Wyluzuj..-mruczę pod nosem, niezauważalnie ścierając stróżkę potu z czoła. Wreszcie wyszliśmy z podwórka, obszary który zdawał się, złudnie, bo złudnie, ale bezpiecznym miejscem.

W drodze do szkoły z całych sił starałem się, by rozmowa przebiegła normalnie, jak zazwyczaj. Nawet, trochę pożartowałem. Niby beztroska pogawędka z bratem, lecz tym razem nie dodała mi zbytniej otuchy. Wózek pchany przez mojego brata i fakt, że nie mogłem dojrzeć jego twarzy pod czas rozmowy również mi się nie podobał. Gdzieś z tyłu głowy urodziła mi się myśl, jak ludzie będą się na mnie gapić przez to lamerske jeździdło, ale nic nie byłem wstanie poradzić. Będąc szczerym nie byłem zbyt przychylny do znajdowaniu się w centrum uwagi, choć ludzie i tak już mnie kojarzyli przez jakieś pojedyncze bójki na korytarzach. Ich rozpoczęcia nie były jednak moją winą, tak wiele kretynów z tej placówki skacze do innych, że to aż żałosne. Trudno się jednak nie zgodzić, że nie zabawne kiedy dostają wypierdol. Wracając jednak do tematu, wizja gapiów czekających na mnie w szkole mi zbrzydła, postanowiłem zagaić znów rudowłosego.
-Słuchaj..-zacząłem spokojnym tonem, jednak trochę nie pewnym, chcąc zwrócić na siebie uwagę starszego.
-Hm?-usłyszałem po chwili czując z tyłu głowy, wzrok brata na sobie.
-Wiesz, to jasne, że ludzie nas kojarzą i czasem się gapią, ale z tego właśnie powodu, czy to nie wyglądało by, żałośnie?-mówię coś nie przemyślając dokładnie, słow, więc pewność czy starszy zrozumiał cokolwiek lekko zmalała. Nastaje chwila ciszy.
-Co masz na myśli ?-słysze pytający ton. Cudownie. Teraz muszę wylać myśl jeszcze raz, bardziej szczegółowo. Wzdycham i po taktycznej przerwie wypowiadam na nowo słowa.
-Boże, mam na myśli, To oczywiste, że ludzie nas kojarzą przez cyrki odpierdalane na korytarzach bo nie da się tego nazwać nawet bijatykami, tylko czy nie wyjdę teraz idiotycznie na wózku? Nasunie im się zapewne, że przegrałem z jakimś idiotą..-zapewne, przegrałem z idiotą, ale nie jakimś. Miałem nadzieję, że tym razem nie będę musiał powtarzać, bo już sam fakt, że powiedziałem co powiedziałem sprawił, że poczułem się odrobinę żałośnie. Kolejna irytująca chwila ciszy, czy on musiał mi to robić akurat teraz ? Chwile później usłyszałem jego śmiech, no kurewsko zabawne. Puściłem to płazem choć na usta cisnął mi się jakiś nie za ciekawy tekst. Gdy chichot ustał, rudzielec raczył się normalnie odezwać.
-no ba, że tak pomyślą- zajebiście, że rodzeństwo zawsze służy dobrą radą. Powiedział, to uspokajając swój oddech- Ale wiesz..nie raczyłeś, mi nawet powiedzieć co się stało, zatem ja też mogę równie dobrze tak uważać prawda? -wiedziałem, że gówno prawda a powiedział to dla przykładu, ale miał rację.
-Zatrzymaj się -wyparowałem nagle po usłyszeniu tych słów, niekiedy sam się dziwie, nad moimi ekspresowymi huśtawkami nastroju. Nahoya widocznie również zdziwiony takim obrotem sprawy, stanął lekko ogłupiały na środku chodnika.
-Co z tobą ? -usłyszałem pytanie ale nie odpowiedziałem, byłem zbyt zajęty gramoleniem się z inwalickiego tronu-No chyba cię posrało, że będziesz szedł teraz na pieszo bo księżniczka nie chce źle wypaść..-tak, prawdopodobnie mnie posrało i nie chce źle wypaść, ale i tak nie przyznam się do tego. Postawiłem jedna stopę na ziemi, przerzucając na nią ciężar mojego ciała i głośno zakląłem, co było do przewidzenia.
-Ogarnij się człowieku..-starszy wyszedł zza wózka, usiłując mnie na nim znów posadzić, ale mimo kurewskiego bólu przeszywającego całe moje mięśnie, nie chciałem opaść bezwładnie na siedzenie. W kącikach moich oczu zaiskrzyły łzy bólu gdy zaczęliśmy się siłować w tej trudnej pozycji. Widocznie żaden z nas nie miał zamiaru dać za wygraną, ze strony osoby trzeciej musieliśmy wyglądać jak niezłe niedorozwoje swoją drogą. W końcu gwałtownie wyciągnąłem powietrze, gdy wyjebałem się na brata. Bolało.
-kurwa, kurwa kurwa -oparłem czoło o jego klatkę piersiową, zaciskając powieki z bólu. Leżałem w takiej pozycji na przekur całemu światu i klnąłem nie zwracając na nic uwagi.
-Zamknij się..idioto- usłyszałem w końcu głos Nahoyi rozmasowującego swoje czoło i opierającego się na łokciach o chodnik. Zacisnąłem szczękę, oby dwoje musieliśmy oberwać.
-Dalej masz ochotę iść na pieszo?- po chwili dotarło pytanie do moich uszu, oczywiście, że miałem, to, że się wyjebalismy było jego winą. Zgodziłem się milczeniem.
-Boże, cofnięty w rozwoju- skomentował w końcu z bezsilności mój brat, chowając twarz w dłonie. Nic nie powiedziałem, sytuacja była bardzo klimatyczna. Mroźny ranek, dwójka nastolatków siedząca na środku chodnika przy wózku inwalickim, nie wiadomo który z nich się śmieje, a który klnie. W tym właśnie pięknym momencie, raczyłem spojrzeć na zegarek i na mojej twarzy wymalował się głupi uśmiech, byliśmy spóźnieni. Nie byłem pewny czy powinienem mówić to rudowłosemu więc siedzieliśmy w ciszy. Teraz dopiero mogłem zwrócić uwagę na to, że prócz nas na ulicy nie było nikogo innego, cóż przynajmniej tutaj nie wyszliśmy na dziwaków. Powietrze zdawało się znów charakterystycznie zatrzymać. Spojrzeliśmy po sobie, pytająco. Ciszę przerwał dopiero po jakimś czasie głos brata.
-Co mamy pierwsze ?-wysiliłem szare komórki, co go teraz obchodzi nasz plan lekcji ?
-Chyba matma z tą męską prukwą- wzruszyłem ramionami.
-Cóż, darujemy ją sobie jeśli grzecznie wsiądziesz na ten zasrany wózek-aż się łezka kręci w oku jakiż on potrafi być kreatywny.
-Co będziemy robić zamiast tego?-zapytałem, zastanawiając się nad wspomnianym dilem.
-Co chcesz?
-Jeść
-Więc pójdziemy jeść-czasem to piękne jak układają się nasze konwersacje.
-Nie mam kasy
-Rusz tu dupe i zapłacę za ciebie- tak piękne. Dostałem się na wózek, czując jak po moim policzku spływa jedna samotna łza bólu, ale dla jedzenia było warto.
Ruszyliśmy przed siebie.

d.o.a
Motywacja where are you

Chciałem żebyś tylko trochę kochał mnie -Ringry Where stories live. Discover now