Rozdział 1 "Powrót cz.1"

86 3 16
                                    

Wybaczcie, ale tak jak myślałam dopadło mnie przeziębienie i byłam w stanie napisać połowę. 😓. Jutro rano dopiszę resztę, ale podejrzewam, że jeśli dziś nie miałam siły to jutro może być tylko gorzej, więc nic nie obiecuje. 😉. Na razie z racji tego, że bardzo prosiliście musicie nacieszyć się tym, co macie 😂😂😉😉.

Złoto lśniło w ciepłych promieniach słońca, iskrzyło się, co było widać z daleka. Monumetlany, okazały szafranowy pałac otoczony został długimi, wąskimi, krętymi niczym wąż alejkami i krystalicznie czystymi stawami. Wieże w kolorze złota i butelkowej zieleni widoczne były z każdego miejsca Nowym Yorku. Bogato zdobione ogromne drzwi i cztery bramy zapierały dech w piersiach. Jednakże wbrew pozorom nie były widoczne dla wszystkich. Tylko niektórym dane było ujrzeć go z bliska, a dla oczu zwykłych ludzi okazał się być niedostępny. Większość w taki dzień jak teraz widział go jako Parmount Buildings - dawną atrakcję turystyczną, która trzy lata temu niespodziewanie została zamknięta. Jednak dla oczu tych nielicznych wybrańców cudowna, potężna budowla widziana była jako Asgard. Rajska mityczna kraina, która przeżywała teraz chwilę rozkwitu, a po zniszczeniach w wyniku dwukrotnego zrujnowania jej nie było już żadnego śladu. Wnętrze pałacu również prezentowało się pozazmysłowo. Diamenty i inne kamienie szlachetne dodawały salom oraz komnatom blasku i królewskości. Mimo iż pałac i okolice na zewnątrz miały odcień morskich bursztynów, jego środek utrzymany był srebrzystej tonacji. Ogromne, płócienne obrazy ozdabiały każdy korytarz, a pokaźne okiennice o grafitowym obramowaniu zapewniały stały dostęp światła.

W wielkiej sali tronowej dało się usłyszeć odgłos otwieranych drzwi i tupot stóp. Przez zasunięte burgundową kotarą oknicach wpadała słaba smuga słońca oświetlając sylwetkę bardzo wysokiego, rosłego, potężnego mężczyzny. W szafirowych oczach było widać prawdziwego wojownika, zaciśnięte dłonie w pięść były pokaźne, a żuchwa męska i kwadratowa. Miał na sobie stalową, popielatą zbroję, przy pasie zwisał miecz, a w ręku dzierżył groźną broń - topór Stormbreaker. Posiadał idealną złotobrązową opaleniznę, Na złotych, długich do połowy plecach włosach lśniła srebrzystobiała korona przystrojona jaśniejącymi w mroku rubinami i szmaragdami. Zaróżowione, idealnie wykrojone usta wygiął w lekkim uśmiech, gdy spojrzał na tron znajdujący się przed nim. W pewnym momencie zastygł bez ruchu nasłuchując uważnie jakby wyczuł czyjąś obecną.

- Ah? Axl to ty? – zapytał nie ruszając się z miejsca – Mógłbyś podnieść zasłony przeokropnie tu ciemno, a wręcz ponuro – odpowiedziała mu jednak cisza, marząc brwi lekko zdziwiony odwrócił się powoli. – Axl?

Zmrużył oczy próbując przejrzeć cokolwiek przez panującą wokół ciemność czując jak napięcie powoli przetoczyło się po jego kościach

- Kto tam? – zawołał w mrok wyciągając miecz i przyjmując bojową postawę oraz unosząc dumnie głowę – Mam broń i nie zawaham się go użyć – warknął starając się zabrzmieć naprawdę groźnie.

- Proszę, proszę. Jak każdy heros cały czas spodziewasz się ataku panie piorunów – usłyszał wesoły, zrelaksowany, przyjemnie brzmiący głos jakby jego właściciel czuł się jak u siebie w domu.

Twarz mężczyzny stężała w obliczu szoku, oczy rozszerzyły się z niezrozumienia, a recę zadrżały.

- Nie – wyszeptał wyraźnie zatrwożony, kręcąc głową, próbując otrząsnąć się w szoku – Ten głos....to nie może być prawda. Umarłeś. Widziałem to na własne oczy – wyjąkał wręcz załamanym głosem gwałtownie wciągając powietrze do płuc.

- Oh proszę. Czyż to byłby pierwszy raz, gdy umieram i powracam ponownie braciszku? – ktoś roześmiał się tubalnie, odzywając się przekornym tonem.

"Początek świtu" - MarvelWhere stories live. Discover now