I

211 22 11
                                    

Wokół panowała cisza, w powietrzu unosił się zapach trawy. Sceneria wydawała się wręcz magiczna. I gdyby nie mały problem, Karl pewnie spędziłby godziny na przyglądaniu się krajobrazowi.

Był tu zupełnie sam i nie mógł sobie przypomnieć, jak, do cholery, się tam znalazł. Przecież dopiero co...
Jego głowę przeszyła fala bólu. Dopiero co? W głowie była pustka. Dlaczego nic nie pamiętał?

Po prostu nagle pojawił się na tej polanie. Wysoka, lekko sucha trawa była miękka i wręcz prosiła, by się na nią położyć. Po drugiej stronie widział las. Liście na drzewach miały kolory czerwieni i pomarańczu, a gdzieniegdzie mógł dostrzec różnokolorowe owoce. Gdzieś niedaleko musiała być woda, bo gdy wysilał słuch, słyszał szum strumyka. Poza tym nic.

Karl obudził się w tym miejscu. Nie widział żywej duszy, co nie było zbyt pocieszające. Najgorsze jednak jest to, że nie pamiętał, kim jest. Wiedział tylko, że ma na imię Karl i musi zrobić coś ważnego.

Chciał już ruszać poszukać innych żywych istot, ale nim uszedł kilka kroków, potknął się i upadł. Na ziemi leżała stara, skórzana torba. Była lekko zniszczona, jednak było widać, że właścicielowi na niej zależało, bo widniały na niej ślady szycia po dziurach.
Domyślał się, że należała do niego, a w tym przekonaniu utwierdził go fakt, że z boku małymi literami wyszyte było starannie „Karl Jacobs”.

Niepewnie podniósł się do siadu i sięgnął po torbę. Skóra była zaskakująco gładka, choć wyglądała na starą. Odpiął zapięcie i otworzył ją. W środku znajdował się srebrny zegarek na łańcuszku z jedną dużą tarczą i trzema mniejszymi, książka, która wyglądała na starszą niż Nicość, fiolka z płynem o nieznanym działaniu, sztylet (którym się od razu zaciął - najwyraźniej nie pierwszy raz, bo na całej dłoni miał masę podobnych ran i blizn), wisiorek i sakiewka. Torba wyglądała na dużo bardziej pojemną, więc Karl wątpił, by służyła do noszenia tylko tych rzeczy, ale była też możliwość, że resztę zgubił.
Najchętniej zostałby tam i zaczął badać zastosowanie znalezionych przedmiotów, ale nie chciał być dłużej w tym miejscu. Sięgnął po zegarek. Wskazówki największej tarczy szalały, podobnie jak dwóch mniejszych. Tylko jedna zachowywała się normalnie i pokazywała, że do zachodu słońca zostało niewiele czasu.

Karl nie chciał być dłużej w tym miejscu, więc spakował torbę, zarzucił ją na siebie i szybko wstał. Chwilę kręciło mu się w głowie, ale zaraz to ustąpiło, więc ruszył przed siebie.

- Naprawdę, noszę ze sobą książkę, ale kompasu już nie? - mruknął do siebie.

Pozostało mu zdać się na intuicję, a ta podpowiadała, że ma iść w lewo.
Ruszył w tamtą stronę szybkim krokiem i zaraz zniknął wśród drzew.

Im głębiej zapuszczał się w las, tym ciemniej się robiło i większy niepokój go ogarniał. Gałęzie gęsto porośnięte liśćmi nie przepuszczały za dużo światła, więc panował półmrok, co nie pomagało Karlowi w unikaniu korzeni i skał.
Na każdy dźwięk podskakiwał, nawet jeśli to on go wydawał. Miał złe przeczucia, ale chęć znalezienia cywilizacji była większa niż ukrycia się w jakiejś dziurze i przeczekania nocy.
Szedł przed siebie, manewrując między pniami, aż stracił poczucie czasu. Nie wiedział, ile przeszedł, ale był głodny i spragniony. Czuł, że nogi zaraz odmówią mu posłuszeństwa.

Oparł się o pierwsze lepsze drzewo i osunął na ziemię, kompletnie wyczerpany. Chciało mu się płakać z bezsilności. Gdyby chociaż wiedział, kim jest, ale nie. Był Karlem, chłopakiem znikąd, nie pamiętającego, kim sam jest ani niczego innego.

Już miał się poddać, gdy nagle coś usłyszał. Brzmiało to tak, jakby coś wielkiego i ciężkiego szybko się zbliżało.
Karl schował się za drzewem, licząc, że cokolwiek to było, nie zauważy go. Spróbował wspiąć się po pniu na wyższe gałęzie, co mimo zmęczenia udało się. Odetchnął i przykucnął, zasłaniając się wiszącym patykiem z uschniętymi liśćmi, licząc, że to coś go nie zauważy.
Kroki stawały się coraz głośniejsze, co oznaczało, że istota się zbliża. Karl wstrzymał oddech, starając się opanować drżenie rąk.

Wychylił się zza liści, by zobaczyć, jak daleko jest to coś. To, co zobaczył, przerosło jego najśmieszniejsze oczekiwania.

Było wielkości słonia. Miało szczypce kraba i sześć nóg. Mała głowa była pozbawiona uszu - zamiast nich były czułki - i posiadała dwie pary oczu. Na środku wyrastał długi na parę metrów róg. Długie ogony były zakrzywione, a na końcu każdego znajdował się odwłok.
To był skorpion. Gigantyczny skorpion z rogiem na czole i paroma ogonami. Skorpionorożec.

Na pustyniach był niezauważalny, ale w suchym lesie kamuflaż też działał nieźle. Gdyby nie to, że był w ciągłym ruchu i był wysoki na kilka metrów, Karl zauważyłby go pewnie dopiero, gdy byłoby za późno.
Szybko schował się znowu za liśćmi, ale ten nagły ruch był błędem.

Na szelest skorpion odwrócił się w kierunku dźwięku. Powoli rozglądał się i starał się zlokalizować źródło hałasu.
Karl wstrzymał oddech i starał się nie ruszać. Skorpion przeszedł obok niego i zniknął za drzewem.

Odetchnął z ulgą, ale jak mówią: "Nie chwal trumny przed pogrzebem". Nim się zorientował szczypce złapały go za torbę i pociągnęły w dół. Uderzył całym ciałem w ziemię, a stwór nachylił się nad nim i skierował każdy ze swoich ogonów w jego stronę.

Czuł, że łzy napływają mu do oczu, nie tylko z powodu bólu, ale i uczucia beznadzieji. To był jego koniec. Umrze, nie wiedząc sam, kim jest ani jak tu się znalazł. Umrze samotnie. Czy zostawi kogoś bliskiego? Czy ktoś będzie za nim płakać? A może po latach znajdą jego szkielet i będą się zastanawiać, kim był ten nieszczęśnik, który zginął w nierównej walce z monstrum?

Ciało potwora napięło się, szykował się do ostatecznego ciosu. Karl zamknął oczy, czekał na koniec. Zaraz miał zobaczyć królestwo Śmierci i stanąć z nią twarzą w twarz.

Lecz cios, którego oczekiwał, nie nadszedł. Zamiast tego usłyszał głos, który krzyknął:
- Tu jest! Otoczyć go i zabić!

Skorpion obejrzał się i odwrócił, przygniatając jego nogę swoją własną, przez co przeszła go fala bólu. Zaraz nad jego głową przeleciała włócznia, omijając potwora o centymetry. Ten spojrzał w tamtym kierunku, a na jego grzbiet wskoczył młodzieniec w ciemnym kapturze, spod którego wystawały ciemne włosy.

Skorpion ryknął, starał się zrzucić go z siebie, lecz nic to nie dawało. Wtedy znikąd pojawiło się więcej zakapturzonych postaci. Otoczyły monstrum z każdej strony. Liberos na jego grzbiecie wyjął z pochwy długi miecz wykonany z jakiegoś czarnego metalu, wysadzanego rubinami.

- Czas to zakończyć - powiedział bez emocji, po czym wbił ostrze w kark stwora.

Poleciała ciemnobrązowa ciecz, zapewne jego krew. Postać zeskoczyła z niego, zgrabnie lądując na ziemi przed Karlem. Zerknęła na niego, spod kaptura błysnęły złote oczy.
- Lepiej nie patrz - rzucił.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Mimo zamkniętych powiek, zobaczył światło. Rozległ się huk, jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Uderzył głową w konar, osunął się bezwładnie na ziemię.

Próbował otworzyć oczy, ale nawet na to nie miał siły. Zdołał uchylić powieki. Przed nim stała cała gromada zakapturzonych postaci, było ich co najmniej tuzin. Ta, która wcześniej ujarzmiła skorpiona, stała tuż nad nim i mierzyła go wzrokiem.

- Zabierzmy go stąd, jest w złym stanie - powiedziała.

- Ale to nie jest nasz! Prawdopodobnie został wygnany z jego...

- Milcz. Chcę usłyszeć tą historię z jego perspektywy.

To było ostatnie, co usłyszał. Zamknął oczy i świat pochłonęły mrok i cisza.

___________
1168 słów
Trochę krótkie na początek, ale mam nadzieję, że się podoba :)
Miłego dzionka/nocy życzę!
~ Autor

Eye of the Dark [Karlnap]Where stories live. Discover now