Nie ma to jak jebnąć Włochowi matiza

175 15 10
                                    

To jest już drugi rozdział jaki dzisiaj wstawiam, więc upewnijcie się, że przeczytaliście poprzedni :)

Całe jajko w rogu salonu trzęsło się razem z Markiem, serio, jakby dostał ataku apopleksji. Przemókł, przemarzł, szok i strach jakich doświadczył nie pomagały, i nie mijały, choć od powrotu do domu upłynął kwadrans. Nie potrafił się uspokoić. „Weź się w garść", mruknął do siebie, w myślach. Niespecjalnie dało to cokolwiek.

Łukasz wyszedł z kuchni z kubkiem pełnym parującego gorącego czegoś, Marek niby podniósł na niego wzrok, ale szybko go z powrotem spuścił. Brunet zatrzymał się przy nim, przykucnął.

Herbatki? Pomoże ci się rozgrzać – nie czekając na jego aprobatę czy też nie wsadził mu ciepły kubek w ręce. Zatrzęsły się, dłonie Marka oczywiście, herbata zachlupotała niebezpiecznie i westchnąwszy, Wawrzyniak położył swoje ręce na jego, żeby je ustabilizować. Siedzieli tak przez chwilę, dopóki aromat herbaty nie zaatakował Markowi nozdrzy.

Daje wódą – stwierdził. – Co ty tu wlałeś?

To nie wóda – przewrócenie oczami. – To whisky, herbatka z whisky. No weź się napij, będzie ci lepiej, serio. Rozłoży cię, jak tego nie zrobisz, ostrzegałem. To kretyński pomysł snuć się wieczorem w deszczu.

Whisky miało w połączeniu z herbatą cierpki, odrobinę gorzkawy smak, ale zapowiedzianą rolę spełniało, rozgrzewało – cudowne ciepło rozeszło się po całym jego ciele jak tylko zrobił łyka, serce zwolniło, w końcu. Odetchnął, uspokajając się, drgawki zelżały, niestety, wspomnień boski rozgrzewający napój usunąć nie miał jak, miało to z nim zostać, wspomnienie ślepej uliczki z kwadratowymi domami, złomem pod garażem i zimnych palców, usiłujących dostać mu się do spodni.

Ja wiem, że wyglądam jak ciota – burknął, Łukasz uniósł brew. – Serio, nic nowego, zdaję sobie z tego sprawę, nawet mnie to już specjalnie nie rusza. Ale aż tak, żeby ktoś spróbował włożyć mi łapska do... – urwał, nie był w tym dobry, w szczerych rozmowach. Zdaje się, że żaden z nich nie był. – Zgwałciłbyś mnie, jakbyś zobaczył mnie na ulicy?

O kurwa.

Ludzie to świnie i tyle – odparł, wymijająco. – Jesteś trochę drobniejszy, nie twoja wina. Jego, za to, co zrobił, co próbował zrobić, już tak. Ty nie masz wpływu na to jak wyglądasz, na to, jak się zachowamy, każdy z nas ma wpływ. Powinienem był połamać mu te ręce – stwierdził, zastanowiwszy się nad tym. – Jak to szło, kiedy ręka jest źródłem grzechu, to ją utnij.

Daj spokój – westchnięcie. – Dobrze, że nic nie zrobiłeś.

Dochodziła dziesiąta. Na zewnątrz zapadły całkowite ciemności.

Czemu właściwie za mną pojechałeś? – Marek spytał, lekko bujając się w jajku. – Nie upłynęła godzina, mówiłem, że wrócę. Skąd wiedziałeś, że coś się dzieje?

Nie wiedziałem – wzruszył ramionami, odpowiadając mu, zgodnie z prawdą. – Lało, byłem pewien, że się przeziębisz, montowanie mi nie szło. Zostawiłem to i stwierdziłem, że pojadę cię zgarnąć.

Skąd wiedziałeś, gdzie będę?

Przeczucie. Sprawdziłem parę przecznic.

Siedzieli przez chwilę w ciszy, deszcz bębnił o szyby.

Powinieneś się wykąpać, co ty na to? – Łukasz podniósł się pierwszy. – Przygotuję ci łazienkę, chcesz?

TY przygotujesz mi łazienkę? – Marek powtórzył, sceptycznie.

Spring Day - Kruszwil&Kamerzysta [REUPLOAD]Where stories live. Discover now