Lloriel, bez wyjaśnienia

57 8 13
                                    

co za bezsens w pisaniu wiersza
miłosnego, też mi co!
ten głupiec nie zrozumie;
tamten nadinterpretuje...
a reszta?
a reszcie do tego całe pstro.

żeby jakaś w ogóle była, ha!
przecież oni tego
(mnie, was... ukrytych nas
wśród – właśnie moich! – zawiłych fraz?)
nie...
nie, nie, to już jest bez sensu.

przecież jak ja im pierdolnę
mataforą na (bez)miarę możliwości
jak rozgrzanym metalem w ryj (to nie matafora)
wielkiemu uczonemu od "prymitywnego" agresora,
to ci wszyscy wielcy-niewielcy
się przecenianymi mózgami nakryją...

jeden się skupi na tem,
że ten co mu włosy iskrzą niby gwiezdny pył do którego
przedwczesny dostęp dostał za swą cierpliwość bez cierpliwości,
błyszcząc nocą
(mógłbym tak napisać?
jasne że bym mógł, ale po co?),
to (musi być!) jedna i ta sama osoba,
co tę (pewno siwiznę, nie?) uroczą czapką zakrywa. (no prędzej ze złośliwości)

inny co bardziej kumaty
powie że "olaboga!";
"to dwie różno-jednako opiewane osoby!"
i spierdoli z krzykiem do Boga.

trzeciego tak zajmie problem
"spierdalania" w poezji,
że spierdoli tym własnej tępocie,
bo "on w tym nie widzi finezji".

i tak żaden TEGO nie zrozumie,
bo żadnego nawet nie zajmie "TO".
zbyt tępi, ograniczeni,
zadufani, zbyt "wielko-stworzeni";
więc co ja się będę w ogóle...

co?

że tak dla was?
a no to...

a chuj by wam w to!

Cudzym piórem (wiersze moich postaci, pisane moją ręką)Where stories live. Discover now