Rozdział 3

67 15 49
                                    

Judah

– Kogo my tu mamy? Byłaś z nim dzisiaj w nocy? Tak? No to już, wstawaj i zasuwaj do domu, teraz ja się nim zajmę, dzięki. Zapłacił ci? Nie? Ile bierzesz za noc? Dlaczego tak się złościsz? Nie jesteś dziwką? Trudno, pomyliłam się, wybacz! A teraz zbieraj się, bo muszę dobudzić twojego ogiera. No, wstawaj pięknisiu! Szkoda czasu na spanie!

Donośny głos wkrada się w mój sen, ale ignoruję go i mocniej zaciskam powieki. Chwilę później głośny trzask wyrywa mnie z błogiego niebytu i czuję, że pośladek pali mnie żywym ogniem. Odruchowo się zasłaniam i jęczę, próbując się przekręcić na bok.

– Co jest, kurwa? – warczę, trąc oczy i krzywiąc się, gdy oślepia mnie ostre światło. – Kto odsłonił okno?! Przecież mówiłem, że mają być zasłonięte, bo nie znoszę, jak mi...

– Ja. – Ostry głos wdziera się w moją tyradę i powoduje, że milknę. Mrugam szybko i sapię oburzony. – A skoro już się obudziłeś, to rusz tyłek i przyjdź do salonu. Czekam tam na ciebie.

– Co?! O co chodzi?! – wrzeszczę, ale bardziej niż złość, czuję ogarniającą mnie frustrację, spowodowaną faktem, że nadal nie bardzo wiem, kto mnie tak potraktował. Przez to kurewskie okno wpada tyle światła, że widzę tylko zarys postaci i dopiero po chwili do mojego oszołomionego mózgu dociera, że to kobieta.

– Rusz się i zapamiętaj na przyszłość, że cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, Judah. Tym razem ci daruję, ale kolejna pobudka będzie znacznie mniej przyjemna. – Ten głos jest jak smagnięcie batem.

– Wal się, wariatko! Nigdzie nie idę. Nie wiem, kim jesteś, nie wiem, czego ode mnie chcesz i nie mam zamiaru cię słuchać, bo niby dlaczego miałbym to zrobić? – wyrzucam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, bo boję się, że znowu mi przerwie.

– Richard ci nie mówił, że dzisiaj zaczynamy?

Imię menadżera mnie stopuje i próbuję sobie przypomnieć, o czym wczoraj z nim rozmawialiśmy.

– Jestem twoim nowym opiekunem. – Kpiący ton głosu doprowadza mnie do szału.

– Co?! To chyba jakieś żarty! – Wchodzę w błogosławiony cień i w końcu mogę się jej dobrze przyjrzeć.

Gdyby nie to, że jestem wściekły i skacowany, pewnie by mi stanął, bo dziewczyna jest oszałamiająca, chociaż zupełnie nie w moim typie. Ja lubię piękne, rasowe blondynki z dużym biustem i rozmarzonym spojrzeniem, które wpatrują się we mnie, jakbym był kolejnym wcieleniem zbawiciela. Ta tutaj natomiast wygląda jakby usługiwała samemu Szatanowi. Ma proste, białe włosy, ostro ścięte na wysokości brody i czarne, przerażające oczy. Pełne usta pomalowała na bardzo ciemny kolor, co mnie dodatkowo rozprasza. Krzywię się i odruchowo zerkam na jej ciało. Jest smukła i bardzo wysportowana, co podkreślają obcisłe czarne spodnie i przylegająca bluzka moro. Same mięśnie. Nie mój typ. Nie lubię świrusek, które wstają o piątej nad ranem, żeby pobiegać. Trochę mnie zastanawiają ciężkie, wysokie, wojskowe buty, które ma na nogach, ale to tak mało istotny szczegół, że nie poświęcam mu większej uwagi.

– To musi być jakaś pomyłka! – sapię, stając tuż przed nią. Jest niewiele niższa ode mnie, co przyjmuję ze zdziwieniem, bo większość kobiet sięga mi ledwo do ramienia. – Richard mówił o opiekunie, o facecie!

– Na pewno? A może to ty sobie to dodałeś, co?

Milknę, bo dociera do mnie, że faktycznie tak było. Automatycznie założyłem, że po moich ostatnich kłopotach z pracownicami, Richard sięgnie po rozum do głowy i zatrudni faceta. Bo jakby nie było, faceci mnie nie kręcą.

Trash Boy (zostanie wydany)Where stories live. Discover now