Rozdział 7: Snape

298 34 4
                                    

Nie powinien był nigdy wracać. To nie było tak, że musiał ją zobaczyć, nie bardzo. I bolała go klatka piersiowa. Aportowanie się z Hogsmeade do Świętego Munga i z powrotem prawie go zabiło. Siedząc w ciemności w swoim gabinecie, zmarszczył brwi. Być może ból w klatce piersiowej można było częściowo przypisać staremu Ogdenowi, którego butelkę odrzucił kilka chwil temu, ale wiedział, że tak naprawdę to nie jest przyczyna. Jeśli miał być  ze sobą całkowicie szczery, to nie sądził, że ból pochodzi z jego wciąż gojących się płuc. Czuł się tak, jakby ktoś właśnie wyrwał mu serce.

Nie wróci.

Wypił kolejny łyk ognistej whisky, skrzywił się, czując, jak pali mu się w gardle i zastanawiał się, ile będzie musiał wypić, zanim o niej zapomni.

Był zdeprawowany. Wszelkie złudzenia, jakie miał co do rodzaju mężczyzny, jakim naprawdę był, zostały właśnie rozwiane nie do poznania przez dziewczynę, która nigdy nie zrozumie, co mu zrobiła.

To był piekielny tydzień.

Pamiętał, jak obudził się w ambulatorium następnego ranka po wybuchu, czując, jakby stado dzikich hipogryfów przeszło mu przez klatkę piersiową. Poppy była w swoim żywiole, ćwierkając nad nim pobłażliwie, jakby był dzieckiem. Nie znosił bycia kierowanym, zwłaszcza przez wścibskich starych plotkarzy, którzy czuli, że mogą zwracać się do niego po imieniu i drażnić się z nim bez litości.

Po wepchnięciu mu do gardła kolejnej dawki nikczemnego naparu z zeszłej nocy, uśmiechnęła się do niego.

- Nettie odwiedziła mnie dziś rano, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Powiedziałam jej, że wszystko w porządku, kochanie, ale w najbliższym czasie nie odwiedzisz Hermiony. Kazała mi powiedzieć, żebyś się nie martwił – panna Granger będzie czekać.

Starał się, jak mógł, by ją zignorować, ponieważ jego nieme spojrzenia w jej kierunku nie spaliły jej na miejscu, jak miał nadzieję.

Po wymuszonej porannej drzemce i śnie o kolejnej niepokojącej odmianie Hermiony umierającej w jego ramionach, Albus przyszedł w odwiedziny, przynosząc ze sobą egzemplarz Proroka Codziennego. Plotkarska szmata, w swój zwykły hiperboliczny sposób, zdołała go zarówno pochwalić, jak i potępić w odstępie kilku stron. Podczas gdy jeden artykuł koncentrował się na jego szybkich działaniach w ratowaniu życia Dennisowi Creeveyowi, inny zdołał zasugerować, że Snape wywołał eksplozję, aby zapewnić sobie trochę podniecenia teraz, gdy jego dni jako podwójnego agenta dobiegły końca.

Dumbledore był nieszczęśliwy w imieniu Snape'a, ale sam Severus tylko wzruszył ramionami. Gdyby był uważny w klasie i nie myślał o swoich osobistych problemach, wypadek nigdy by się nie wydarzył. Na szczęście Creevey przeżył pomimo jego nieuwagi. Wzdrygnął się na myśl o ilości papierkowej roboty, którą musiałby wypełnić, gdyby dureń rzeczywiście umarł. Poppy śmiała się z niego, kiedy powiedział to Albusowi.

- Jesteśmy z tobą, Severusie. Wiemy, jak bardzo lubisz swoich uczniów - stwierdziła Poppy.

Snape zdecydował, że dłuższe napady crucio są lepsze niż znoszenie jej bezsensownych komentarzy i insynuacji.

Następnego ranka Poppy w końcu pozwoliła mu opuścić ambulatorium, stwierdzając, że powinien spożywać posiłki w swoim pokoju i trzymać się z dala od dymiących kotłów; skomentowała też lekko, że wolno mu było odwiedzać pana Creevey, gdyby chciał. Kiedy Snape spojrzał na nią tępo, domagając się wyjaśnienia, dlaczego miałby jakikolwiek interes odwiedzić to idiotyczne dziecko, które prawie go zabiło, po prostu się uśmiechnęła.

- Odwiedzasz Hermionę.

Ale nie odwiedził Hermiony – nie przez resztę tygodnia. Po pierwsze, fizycznie po prostu nie mógł tego zrobić. Jego klatka piersiowa wciąż bolała przy każdym oddechu, a myśl o aportowaniu się bez rozszczepienia była, szczerze mówiąc, przerażająca.

HGSS Serce bez towarzysza (polski przekład)Where stories live. Discover now