III

92 25 26
                                    

Ludzkie oko było w stanie tak łatwo oszukać.

Wystarczyło tylko wmówić mu coś, co ogromnie chciało zobaczyć. Choć pewni ludzie wiedzieli, że tak naprawdę często sami się okłamujemy i nie chcemy widzieć tego, co podpowiada nam mózg, wolimy być okłamywani.

– Bądź najlepszy, tak jak zawsze – cichy szept wzdrygnął ciałem, tak jak ciepłe usta, które pozostawiły niewidoczny ślad na długiej szyi.

Przed oczami śmignęły kolory, różne odcienie różu, imitując odmienny kwiat.

Bo często hibiskus udawał różę, pragnąc być tak uwielbiany przez ludzkie oko.

Quokka... – z malinowych warg wypadło ciche westchnięcie, poprzedzone małym wykrzywieniem ust w górę.

W dłoniach szesnastolatka znalazł się przecudowny bukiet kwiatów nazywanych dzikimi różami. Gwiazda pokazu odwróciła się do niewiele niższego młodzieńca, podarowując mu czuły pocałunek w pucołowaty policzek. Spojrzeli sobie na moment w oczy, po czym drobne usta wyższego opuścił perlisty śmiech, którego wielokrotnie się wstydził. Pamiętał jak zakazano mu śmiania się przez jego dziwność i dopiero przy o miesiąc młodszym chłopaku ze swojej trupy odważył się na to ponownie.

Właśnie wtedy Quokka wyznał mu, jak ten śmiech rozgrzewał jego serce i odpędzał wszelkie troski. Dlatego Lee Know starał się śmiać nawet w najgorszych momentach, byleby tylko rozweselić młodszego.

Gardłowy krzyk starszego mężczyzny przerwał im ten moment, zapędzając wszystkich do pracy. Lee Know ostatni raz spojrzał na brązowowłosego, uśmiechając się szeroko i nachylił się nad nim, szepcząc mu coś na ucho. Zaskoczony Quokka odprowadził go wzrokiem. Patrzył jak roześmiany skocznym krokiem gnał na scenę, zostawiając kwiaty od ukochanego na taborecie przy czerwonej kotarze.

Ukochanego, bo byli w sobie szaleńczo zakochani od dnia, gdy obaj uchylili przed sobą rąbki swych najskrytszych tajemnic w magazynie cyrku.

Zapłakany Lee Know siedział skulony pomiędzy ogromnymi workami paszy dla zwierząt, podkulając drżące kolana pod brodę. Młodszy odnalazł go tam podczas wieczornego obchodu z rozkazu właściciela cyrku. Nim spostrzegł, przysiadł się do bruneta, z którym wymieniał zdania głównie okazjonalnie i z polecenia szefa, i z uwagą wysłuchał okropnej historii zamieszanej z handlem ludźmi oraz okrutnością poprzedniego właściciela bezimiennego wtedy chłopaka.

Quokka słuchał wszystkiego z żalem, czule gładząc wysuniętą dłoń starszego, lecz nagły przypływ gniewu ogarnął jego ciało, gdy luźna koszula akrobaty zsunęła się z jego ramion i ukazała wiele przebarwień pod lewą łopatką.

– Oparzenia i ślady po cygarach... – wyszeptał wtedy, twardo zaciskając pięści.

Młodszy zrozumiał, dlaczego jako akrobata, osoba pięknie wirująca na trapezie nigdy nie miał odsłoniętych pleców w swoich kostiumach. Przyłożył palce do napiętnowanej przeszłością skóry, delikatnie pocierając jej nieprzyjemną fakturę. Zaskoczony Lee Know wstrzymywał oddech, gdy ciepłe, umięśnione od ciągłego noszenia ciężkich sprzętów ramiona młodszego owinęły się wokół jego pasa, niczym zachłanny wąż, pragnący pożreć swoją ofiarę.

Po raz pierwszy w swoim szesnastoletnim życiu poczuł się ważny, najważniejszy, mogąc oddać się w bezpieczne ramiona równie zmęczonego życiem młodzieńca.

– Przypominasz mi świergoczącego, dumnego słowiczka – wymruczał, sunąc dłońmi po odkrytej klatce piersiowej młodszego.

Quokka miał według niego przepiękny głos, przy którym milkły wszystkie ranne ptaszki oraz nocne cykady, zachwycając się jego anielskim brzmieniem.

Lament Cykad || minsungWhere stories live. Discover now