I

293 35 15
                                    

Wedle starych przypowieści żyjących wśród mieszkańców Ziemi, cały Wszechświat był ogromną plamą nieskończonej energii. Niepojęta była ona nawet dla samego stwórcy, o którym długo spekulowano. Nadano mu wiele imion i tytułów, malowano na szkle i płótnach, bojąc się go, ale i także śmiało zadzierając przy nim głowy do góry. Nikt jednak nie wiedział kim on tak naprawdę był.

Być może sunął dniami po widnokręgu jako biały ptak, doglądając żyjących istot, a może krył się wśród ludzkich istnień?

Niezaprzeczalnie jednak kochał on nawet najmniejszy organizm pływający w wodzie. Zsyłał dziennie promienie cudownej gwiazdy, wypuszczając ze swych dłoni jej ciepło, które docierało do wilgotnej ziemi, czule muskając cały ziemski świat opuszkami ognistych palców.

Wpadało ono nawet przez wysokie drzewa liściaste, budząc drzemiące stworzenia.

Pewnego dnia ciekawska gwiazda zajrzała nawet i do drzewnej dziupli wysokiego cedru. Witała w ten sposób nadal spowity snem las, zatrzymując się jednak na dłuższy moment przy mieszkańcach drzewa. Mała istotka słodko drzemała sobie w cedrowym pniu, przykryta miękkim, rudawym ogonem. Obudziło ją jednak światło, do którego ciekawsko podreptała. Malutkie łapki oparła na wydrążonym otworze i wyciągnęła do góry pyszczek, niefortunnie przechylając się do przodu.

Błyszcząca gwiazda z niepokojem przypatrywała się, jak rudawobrązowe maleństwo z szybkością światła mknęło pośród gałęzi, zahaczając malutkim pyszczkiem o cedrowe listki. I gdy już pewnym było, że maleńka istotka nie przetrwa tego upadku, wylądowała ona miękko w kłębach, przypominających swą delikatnością polną trawę. Duże, brązowawe oczy w strachu śledziły pręgi na ciele niedużego stworzenia o uszach przypominających swym kształtem dzwoneczki oraz oczach łowcy. Kasztanowe uszka spłaszczyły się nieznacznie, a oczy zwęziły, niczym źrenice węża.

Gorąca gwiazda z zafascynowaniem śledziła całe wydarzenie, rozbłyskując pięknie na bezchmurnym niebie.

Światło będące dla wielu życiodajną nadzieją widziało zbyt wiele bólu i przekonane do swych racji obserwowało tętniący życiem las, nadal mknąc za niecodzienną parą. Bowiem po raz pierwszy na swe oczy było świadkiem przyjaźni drapieżnika z ofiarą. Po raz pierwszy na swe oczy dostrzegło ciepłe uczucie, jakim większe zwierzę darzyło mniejsze, drobniejsze, a przezeń to podatniejsze na krzywdy.

Słońce przypatrywało się, jak dwa istnienia trwały przy sobie, wzajemnie się chroniąc w dzień i w nocy. Duży drapieżnik oddawał swe ciepło mniejszej istocie, patrząc na nią z uwagą i niepokojem, a mała ofiara opiekowała się większym, trwając u jego samotniczego boku.

Patrzyło aż do dnia, gdy niewielki drapieżnik wydał z siebie ostatni ryk pełen bólu, osuwając się na skalne podłoże, a z jego ran sączyła się brunatna krew.

Patrzyło aż do dnia, gdy maluteńka ofiara pozostawiona sama sobie skonała w pysku ogromnego drapieżnika.

Tym razem nie mogli się ochronić.

***
To stary fanfik z 2020 roku, który pisałam w wakacje. Próbowałam wysłać go na konkurs, ale nie wyszło. Na początku też nikt tego nie czytał, ale teraz myślę, że mogę na nowo go wrzucić

Wrzucam cztery rozdziały, ale w planach są jeszcze trzy, które będę musiała napisać!

Lament Cykad || minsungWhere stories live. Discover now