Wybuch cz.2

25 4 0
                                    

Nastał ranek. Słońce świeciło, zimny wiatr dął od zachodu jak zwiastun sztormu. W chatach słychać było krzątaninę mieszkańców, którzy szykowali się na kolejny ciężki dzień. Chorąży dawno wstał, ale nie wiedział, co ma robić. Postanowił pójść do Mehajra. Chciał też sprawdzić, czy nic się nie stało. Dzieliła go nieznaczna odległość od domostwa przełożonego. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Nacisnął klamkę i bez problemu uchylił drzwi.

– Panie, jesteś tam? – powiedział głośno, ale nie uzyskał odpowiedzi, więc wszedł głębiej. Zobaczył przełożonego, jak śpi zamotany w pościel. – Panie, obudź się.

Mehajro aż podskoczył. Ledwo widząc na oczy, myślał, że to Septus. Przeciągnął się,  w efekcie czego strasznie zabolały go plecy. Otworzył całkowicie oczy i dotarło do niego, gdzie jest i co się wydarzyło. 

– A, to ty. Nie mam siły wstać, jestem bardzo obolały, więc zajmiesz się wszystkim sam. Poślij do Aklisa po płatnerza. Moi ludzie mieli tu być, wypada się dowiedzieć, dlaczego ich jeszcze nie ma. Niech ktoś wejdzie do kopalni i sprawdzi, czy zniknął zapach siarki.

– Zaraz się tym zajmę. I przyślę którąś z niewiast do pomocy.

Chorąży ruszył w drogę powrotną. Zatrzymał się przy budynku, w którym przebywały gospodynie. Zapukał. Otworzyła mu młoda kobieta ubrana w zwykły strój: szaro - białą sukienkę rozszerzającą się ku dołowi, której górę zdobiły liczne falbanki. Na głowie miała bielusieńki, wykrochmalony czepek. W ogromnej sali, do której wszedł, mieściły się długie stoły, a przy nich ławy. Po prawej stronie znajdowało się wejście do kuchni. Tam właśnie poszedł. 

Po pomieszczeniu rozchodził się zapach gotowanych potraw. To właśnie tu przyrządzano strawę dla straży, pracowników i pozostałych osób. Gwaru, jaki panował w tym pomieszczeniu, nie dało się  opisać, ale kobiety z biegiem czasu się do tego przyzwyczaiły. Chorąży pomyślał, że długo nie dałby rady tu wytrzymać. 

– Jak mogę pomóc, panie? – zapytała jedna z gosposi. 

– Pan Mehajro miał wczoraj wypadek. Nie czuje się zbyt dobrze, a ja się martwię. Czy któraś z was mogłaby pójść do niego? Byłbym spokojny, wiedząc, że ktoś przy nim czuwa. 

– Oczywiście, panie, zaraz wyślę dziewczynę, która potrafi leczyć - obiecała kobieta, uśmiechając się do niego życzliwie. 

– Dziękuję. – Kiwnął głową i wyszedł tylnymi drzwiami. 

Zaciągnął się rześkim, porannym powietrzem. Minął resztki bramy, za którą leżały porozrzucane głazy. Odetchnął ciężko. Oby nic złego już się nie stało w kopalni. Schodził na dół po kamiennych głazach. 

Rusztowanie jakie zrobili zdało egzamin. Mehajro miał rację, pomyślał. Chorąży wyszedł z kopalni i pobiegł do zatoki. Uświadomił sobie, że dawno nie opuszczał wyspy. Krzyknął do dwóch wiosłowych: 

– Ruszajcie się, muszę się dostać do garnizonu. Nie mogę zawieść – dodał, wiedząc, że musi godnie zastąpić Mehajra.

Przed południem wpłynęli do portu Modar. Chorąży ze spokojem zauważył, że nic tu się nie zmieniło od jego ostatniej wizyty. Drewniany pomost przechodził w pięknie ułożony bruk. Unosząc głowę dostrzegł po prawej dwie wież strażnicze. Przechodząc pod pierwszą basztą, spojrzał do góry, gdzie dostrzegł pomiędzy murami ogromną stalową kratę. Zaro przeszedł przez mostek podchodząc do zamkniętych krat.  

– Strażniku, otwórzcie bramę – krzyknął chorąży. – Przysyła mnie Mehajro do dowódcy Aklisa.

Po chwili potężne wrota zaczęły się otwierać. Zaro  wszedł na dziedziniec garnizonu i ruszył  do budynku, w którym znajdowało się dowództwo. Zapukał i wszedł do środka. Na jego widok Aklis uśmiechnął się.

Jedno KrólestwoWhere stories live. Discover now