Malowała się, gdy ojciec zapukał do jej drzwi jeszcze w piżamie.

- Miałem zamiar cię obudzić – powiedział, pocierając zaspane oczy.

- Nie mogłam spać – nałożyła brązowy cień do powiek i delikatnie go rozprowadziła. Nadawał jej naturalnego, odważnego wyglądu. – Idę na dół zrobić kawę. Chcesz też?

- Najlepiej w kroplówce – Winston uśmiechnął się i zamknął drzwi.

Kiedy robiła kawę na dole, w kuchni włączyło się radio. Jak co dzień o siódmej leciała audycja z miejscowymi wiadomościami na początek dnia. Zwykle były to błahe, nieistotne pierdoły, ale tym razem news o mało nie wytrącił kawy z rąk Lor.

- Miejscowa policja Beacon Hills przyznaje, że w trakcie dzisiejszej nocy doszło do dwóch pożarów rezerwatu niedaleko miasta. Wezwane na miejsce jednostki straży pożarnej i policji jak na razie nie znają przyczyn, ale reporterowi radia BH1 udało się porozmawiać krótko z komendantem miejscowej straży pożarnej – spiker czytający wiadomości miał przyjemny, głęboki głos.

- Wiemy, że nikt nie ucierpiał. Pożary lasów w Kalifornii to dosyć powszechna sytuacja o tej porze roku, dlatego nie należy wpadać w panikę. Wykluczamy celowe podpalenie, więcej informacji będziemy w stanie udzielić wkrótce.

Lorelai gapiła się na radio popijając kawę z jasnofioletowego kubka. W New Haven nie mieli pożarów lasów ani niczego takiego. Tam w porannych wiadomościach podawali pogodę i listę nowych morderstw w Hartford.

Winston wszedł do kuchni zapinając rękawy białej koszuli. Miał na sobie spodnie od garnituru w granatowo-zieloną kratę. Chwycił kubek z kawą jakby to była jego ostatnia deska ratunku a on miał zaraz utonąć w katastrofie Titanica.

- Często macie tutaj pożary? – Lorelai przeniosła wreszcie wzrok z radia na ojca. Audycja z wiadomościami już się skoczyła zastąpiona piosenką KISS. Winston podszedł do radia i pogłośnił.

- Od czasu do czasu. Zwykle w lecie, kiedy jest gorąco – zauważył niepokój na twarzy córki i natychmiast zbladł. – Coś się stało?

- Nie – Lor zmusiła swój głos do pewności. – Tak się zastanawiałam. Devenford też pisze dzisiaj egzaminy?

- Tak – Winston w roztargnieniu spojrzał na swój przegub. – Zostawiłem zegarek na górze.

- Jest kilka minut po siódmej. Masz czas na śniadanie? Moglibyśmy zjeść naleśniki w Violet's.

Winston zrobił przepraszającą minę winowajcy.

- Przepraszam, ale nie dam rady. Muszę być w szkole przed ósmą na odprawie przed egzaminami – wyglądał tak żałośnie, ze Lorelai zrobiło się głupio, iż zapytała.

Winston unikał sytuacji odmawiania czegoś Lorelai, bo Alexandra robiła to cały czas. Oboje wiedzieli, że nie zrobił tego celowo. Po prostu musiał gdzieś być i tyle. Lorelai to rozumiała i nie czuła się tak, jakby odmówiła jej matka.

- Możemy zjeść obiad na mieście, jeśli nie umówiłaś się ze znajomymi.

- Brzmi dobrze – Lorelai uśmiechnęła się.

Ojciec pobiegł na górę a ona wstawiła kubki do zlewu. Będzie musiała zadowolić się kupionym po drodze muffinem, ale przeżyje. Wieczorem zjedzą z ojcem obiad i będzie świetnie. Słysząc odgłosy krzątaniny dochodzące z góry, Lorelai chwyciła torbę i nie zawróciwszy sobie głowy pożegnaniem, wyszła. Zamknęła cicho drzwi i odwróciła się, by zbiec po schodach werandy na ścieżkę prowadzącą do podjazdu.

Rzuciła okiem na gazetę podrzuconą przez gazeciarza nad ranem, ale to nie szokujący nagłówek o włamaniu z sklepie sportowym przykuł jej uwagę. Popiół rozwiany wiatrem zebrał się na całej wycieraczce i dalej tworzył jakąś dziwną ścieżkę. Ukucnęła, potarła opuszkami palców szary pył i natychmiast poczuła zapach spalenizny.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now