Miała nadzieję, że przez weekend ich nie zobaczy. Wszystko co usłyszała było jakąś abstrakcją, ale nadal pozostawała w niej ta cząstka podpowiadająca „Tak jest. To ma sens. Po prostu tak jest, Lorelai.".W szatni napisała sms do ojca, że umówiła się z Lydią i wróci później. Tata nie protestował, chciał, żeby znalazła tu przyjaciół. Brett wrócił do szatni Devenford jeszcze nim Lydia i Malia wkroczyły do pustej szatni, obie zdyszane po biegu. Za nimi przybiegła dziewczyna o azjatyckich rysach ubrana w bluzę do lacrosse. Lorelai słuchała tak długo, aż sąsiednie szatnie całkowicie opustoszały i oni zostali w szkole jako ostatni.
- Czekajcie, żebym nadążyła – poprosiła Lorelai unosząc do góry rękę. – Ty jesteś wilkołakiem, ty to kitsune, banshee, kojotołak... a ty? – zwróciła się do Stilesa do tej pory bardzo zajętego swoim kijem do lacrosse.
- Jestem człowiekiem... dziwne, że odbywamy kolejną taką rozmowę w tak krótkim czasie.
Lorelai objęła lewy nadgarstek kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni jak zawsze, kiedy się denerwuje. Przymknęła powieki próbując sobie to wszystko jakoś poukładać. Sens była w stanie dostrzec, ale po jej absolutnie normalnym życiu w New Haven... Z drugiej strony... Była tam, widziała, co się z nią stało. Rozgorzała jak ludzka pochodnia. To był żywy ogień.
Jej nadzieje na weekend dla siebie zostały rozwiane jak dmuchawiec. Nieznana jej toyota wtoczyła się na podjazd w niedzielne popołudnie i wyskoczyła z niej rudowłosa postać. Lorelai wyszła jej na spotkanie na przedniej werandzie.
- Cześć. Jeszcze niegotowa?
- Niegotowa? – powtórzyła Lorelai.
Chmurne niebo zapowiadało deszcz podobnie jak prognoza pogody. Lydia na tle ciemnych drzew i ciężkich chmur przypominała bardziej papugę niż człowieka. Była jak kolorowa plama niebieskiego i rudego w świecie kompletnie szarym.
- Na co mam być gotowa?
Lydia podążyła za Lorelai do środka. Lor poprowadziła ją do kuchni i już miała wstawić wodę na herbatę, ale Lydia ją powstrzymała.
- Musimy gdzieś iść. No wiesz, w sprawie incydentu.
Incydent. Tak postanowili to nazywać. Lorelai to co prawda nie przeszkadzało. Nadal szokowało, ale jeśli wierzyć opowieściom Scotta i reszty (a nie miała zbytniego wyboru i nie mogła sobie pozwolić na niewierzenie) w Beacon Hills mogło to nawet być całkiem normalne.
- Czy to nie może poczekać?
- A czy twoja moc poczekała do poniedziałku? Daj spokój z herbatą i się ubieraj.
Spełniła polecenie Lydii z ociągnięciem. Wychodząc dała znać tacie, że nie wie dokładnie kiedy wróci, ale ma komórkę. Winston odpowiedział jedynie cichym pomrukiem nie odrywając nawet wzroku od książki. To, że jechały w stronę rezerwatu Beacon Hills dotarło do Lor z pewnym opóźnieniem. Dopiero gęstwina leśna otaczająca drogę dała jej do myślenia, a potem Lydia zatrzymała auto na leśnym parkingu tuż obok jeepa Stilesa i innego, nieznanego sedana.
Nim wysiadły, Lydia odwróciła się w fotelu kierowcy.
- Obiecaj, że nie spanikujesz. Całkiem dobrze przyjęłaś część pierwszą.
- Pierwszą? – Lorelai uniosła jedną brew. – To jest ich więcej?
- Całe mnóstwo.
- Aha – westchnęła teatralnie Lorelai powłócząc nogami z Lydią i jej podskakującymi lokami.
Droga do Nemetonu (zapamiętała już nazwę) ciągnęła się w nieskończoność. Parę razy Lorelai nawet miała wrażenie, że zbłądziły. Las to gęstniał to się przerzedzał. Mocny, wilgotny zapach mchu wypełniał jej nozdrza. Nie była raczej typem wędrującej po lesie laski.
![](https://img.wattpad.com/cover/291780829-288-k247539.jpg)
ВЫ ЧИТАЕТЕ
wolves of shadow and fire - brett talbot
Фэнтези'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupełnie innym, niż jej się do tej pory wydawało. Kiedy zmuszona jest przeprowadzić się z New Haven do Beacon Hills,wpada w sam środek polowania...