Prolog

537 23 22
                                    

Z czystego sentymentu, z szacunku do własnej pracy bo swego czasu włożyłam jej w tę opowieść sporo i szkoda byłoby, żeby się mi w laptopie zakurzyła. Trochę z okazji gali i dlatego że Łukasz ciągle po tym wszystkim mówi do Marka "Maruś", nawet jeśli ma to miejsce w zdaniu nafaszerowanym bluzgami xd nie mogłam wstawić tego w pierwotnej wersji bo za dużo tam błędów, poprawiam te rozdziały żeby uaktualnić je do mojego obecnego stylu, no jednak minęło trochę odkąd to opowiadanie było tu ostatnim razem. Dlatego nie liczcie na całość naraz ale będę dodawać te stare rozdziały poprawione w miarę możliwości.

Mam nadzieję, że to ff choć na chwilę przeniesie Was w przeszłość gdzie kanał Kruszwila był taki jak lubiliśmy najbardziej <3

pamiętajcie, że ta praca to dzieło fikcji

Mordo, co jest? Słuchaj, jak nie masz weny do nagrywania to sobie to po prostu odpuśćmy, co? Bo to nie ma sensu.

Kubańczyk miał pełne prawo tak powiedzieć, nie miało, najmniejszego. Spędzili w studio trzy godziny i nie nagrali NICZEGO, co nadawałoby się do czegokolwiek, z Łukaszem coś było nie tak. Nie siedział w bicie, mylił tekst, chciał od początku i od początku, w ten sposób nie zrobiliby nic i po pięciu. To ewidentnie nie był jego dzień. Wieczór. Zwał jak zwał.

Powtarzamy to – Wawrzyniak zignorował go, z powrotem zakładając słuchawki. – Puść bit.

Łukasz...

PUŚĆ BIT.

Na zegarze minęła dziesiąta. Łukasz gdzieś z Markiem był, coś nagrać albo spotkać się z kimś, z kim mieli coś nagrać – podobno pojechali coś zjeść, a potem wrócili do domu i długo stali u podstawy schodów na piętro obleśnie się miziając. W końcu Łukasz oświadczył, że musi pracować nad „Air Force One" i że idzie na dół, a Marek podreptał w przeciwną stronę położyć się do łóżka. Dali sobie buzi. Słuchając tego, z kuchni, Kuba sam przed sobą zimitował rzyganie do prawie pustego słoika po nutelli.

Tak czy owak, nie pokłócili się, nie między sobą. O cokolwiek chodziło, nie była to ich relacja. Tylko w takim razie co?

Puścił mu ten jego pieprzony bit.

Śnił mi się pierdolony koszmar – Łukasz przymknął oczy. – Te czarne sny, czarne sny, szybka forsa!

Czarne samochody. Czarne alfy romeo, och, na tym co dla nich robił zarabiał szybką forsę, to prawda. Wtedy. Dawno. Chyba w innym życiu. Nie pamiętał już, jak żył bez Marka. Jak on bez niego kurwa żył?

Przeszłości nie da się zmienić, ta jego któregoś dnia upomnieć miała się o niego także. Codziennie drżał, bo to mogło zdarzyć się w każdej chwili. Każda chwila z Markiem mogła być jego ostatnią.

Zagubiony w tej incepcji, moje życie jest jak film, to jest horror, a ja w nim – oddech. Minął linijkę. Wściekły na siebie oblizał wargi postanawiając cisnąć teraz ten cholerny tekst aż się udusi. Aż się kurwa udusi. – Lej lej lej, muszę wódą zapić sen-

Zrobiło się ciszej, bo Kuba wyłączył bit. I tak niczego nie miało z tego być. Wściekłość wezbrała w nim, wypełniając go do bólu, uparcie tłukł pieprzone linijki jedna za drugą choć zaczynało mu brakować tchu, a płuca podeszły do gardła. Jego głos zmienił się z wysiłku, z każdym kolejnym słowem wskakując o oktawę wyżej. Teraz brzmiał już jak gotujący wodę gwiżdżący, rozsadzany od środka przez wrzącą parę czajnik.

Lej lej lej lej, mała wódę wódę lej, lej, lej, lej, lej!

Kopnął w mikrofon, zdarł słuchawki z uszu i rzucił nimi o ziemię. Kuba zerwał się z fotela, prawie łapiąc się za głowę.

Spring Day - Kruszwil&Kamerzysta [REUPLOAD]Where stories live. Discover now