Dzień, noc i ona

10 1 0
                                    

Przez całe spotkanie nie mógł się skupić, co zdarzało się bardzo rzadko, prawie nigdy. Skierował ku Nathanielowi kolejne spojrzenie pełne wdzięczności. Przyjaciel bez problemu wyczuł jego nastrój i zaangażował się w rozmowę z Thomasem, tak by on nie musiał. Zatem siedział, udawał, że słucha, choć tak naprawdę wyłapywał tylko pojedyncze słowa i czasem wtrącał coś niezobowiązującego. Dyskretnie rozglądał się po pomieszczeniu, coś się zmieniło od jego ostatniej wizyty w klubie, ale nie umiał określić co konkretnie.

- Dziękuję za spotkanie, Nathanielu, Williamie.

Mężczyzna wyrwał się z zamyślenia i zachowując pokerową twarz, uścisnął dłoń Thomasa.

- Odezwiemy się.

Wyszedł z budynku nie oglądając się za siebie. Był dziwnie rozdrażniony i zmęczony, wsiadł do samochodu. Obok niego na miejsce kierowcy wsiadł Nathaniel. Nie odpalił jednak samochodu, w ciszy wpatrywał się w bruneta, przeczesał włosy niesfornie opadające na czoło Willa.

- Jedźmy do domu.

- Jak sobie życzysz- odpowiedział blondyn.

- Prosiłem, żebyś tak nie mówił.

Nathaniel włączył się do ruchu i dopiero po chwili kontynuował rozmowę.

- A ja ci mówiłem, że hierarchia jasno określa pozycję każdego członka stada i pewnym osobom, pewne osoby muszą okazywać należyty szacunek.

- Jesteś dla mnie ważniejszy niż hierarchia, więc masz nie zwracać się do mnie jak do jakiegoś cholernego króla, bo nim nie jestem.

Nie kontynuowali dalej tej rozmowy, w samochodzie zapadła cisza, ale nie taka krępująca. Taka z rodzaju tych, które mogą trwać godzinami. Jesteś przy bliskiej ci osobie, jesteś dla niej a ona dla ciebie, czerpiecie tak wiele z samej obecności. Właśnie taka cisza panowała w samochodzie, coraz bardziej oddalającym się od centrum miasta. W krótce kamienice zastąpiły domy jednorodzinne, aby te po chwili zniknęły zastąpione łąkami i lasem. Nathaniel skupiony był na drodze, jego blond włosy połyskiwały złotem. William wpatrywał się w kierowcę,  kolejny raz porównywał swoją bladą skórę do wiecznie opalonej skóry przyjaciela, swe ciemne włosy do jasnych pukli. Nathaniel był jak dzień, William niczym noc. Tak różni, a jednak byli sobie tak bardzo bliscy, na tak wielu płaszczyznach.

*

Szło jej naprawdę dobrze, aż nie uświadomiła sobie, że po spisywaniu wszystkiego co znajdowało się w magazynie, będzie musiała udać się do biura Thomasa i zająć się papierzyskami, z którymi on sobie nie poradził. Zdecydowanie muszę popracować nad asertywnością i trzymaniem języka za zębami, pomyślała. Zebrała plik kartek i udała się do biura. Usiadła w fotelu Thomasa i poczuła się... dziwnie, nie na miejscu. Jakby pozwalała sobie na zbyt wiele, ale przecież była tu bo miała mu pomóc. Odgoniła negatywne myśli i zerknęła na biurko całe zawalone papierami. Zaczęła od posegregowania wszystkiego, a było tam wszystko. Listy zakupów, paragony, faktury, prywatne listy zakupów Thomasa, karteczki z ważnymi datami, wszystko. Znalazła nawet rysunek wykonany dziecięcą rączką przedstawiający domek na drzewie, małą dziewczynkę, trochę większego chłopca i dwoje dużych ludzików, prawdopodobnie rodziców. Alice uśmiechnęła się smutno, czując muskające jej wnętrze uczucie nostalgii. Schowała kartkę do szuflady i czym prędzej wróciła do liczb i tabelek, one były bezpieczne. Zaczynała podejrzewać, że Thomasowi nie chciało się tego zrobić, bo trudności w tym nie było żadnej. Wystarczyło wszystko uporządkować i wprowadzić dane do komputera, a komputer robił resztę.

Skończyła dopiero o osiemnastej, co delikatnie ją zmartwiło. Wyszła z klubu mijając się z jednym z ochroniarzy. Porozmawiali chwilę i dziewczyna skierowała się w stronę mieszkania, wstąpiła do restauracji i zamówiła sobie makaron, odbierze w drodze do pracy. W mieszkaniu była pół godziny później. Ściągnęła trampki i wzięła na ręce swojego kota. Stała chwilę na przeciwko lustra i się sobie przyglądała. Była dość zgrabna. Była bardzo zgrabna, niejedna dziewczyna chętnie by się z nią zamieniła. A jednak Alice potrzebowała dużo czasu, żeby zaakceptować to jak wygląda. Czuła się obco we własnym ciele, na ile to właściwie było jej ciało? Starała się je zaakceptować, zaakceptować smukłe nogi, płaski brzuch, spore krągłości z przodu i z tyłu. Akceptowała grację, z którą się poruszała, ta cecha należała do niej, w pełni, tego jednego była pewna, musiała się z tym urodzić. Pełne różowe usta idealnie współgrały z dość jasną cerą i dużymi szaroniebieskimi oczami. Uwolniła blond włosy spod czapki.

- Cholera.

Wyrwało jej się, gdy zobaczyła uszy. Spróbowała je przygładzić, żeby zniknęły, ale to tak nie działało. Nie umiała nad nimi zapanować. Zmarszczyła brwi wpatrując się w kocie uszy wyłaniające się spomiędzy jej włosów. Właśnie dlatego zawsze nosi czapkę, ludzie byliby mocno zdziwieni gdyby zobaczyli na ulicy dziewczynę z uszami kota. Gdyby to była mała dziewczynka, mogliby uznać, że nosi śmieszną opaskę na głowę. Alice miała jednak ponad dwadzieścia lat i takie zachowanie byłoby odebrane co najmniej za dziwne i niepoważne. Odstawiła kota na ziemie i poszła wziąć szybki prysznic. Nago skierowała się do sypialni. Ubrała się klasycznie, czarne rurki i czarna koszula. Zrobiła delikatny makijaż i była gotowa, żeby pójść do pracy. Co prawda chętnie by się kilka godzin zdrzemnęła, ale musiała już wychodzić. Zakładając buty zdała sobie sprawę, że uszy grzecznie zniknęły. Ucieszyło ją to, przygniatanie ich czapką nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. 

W drodze do pracy, trzymając pudełko ciepłego makaronu, zaczęła rozmyślać o jej znajomości z Nathanielem. Czy była gotowa dopuścić go do siebie trochę bliżej? Lubiła go, była tego świadoma, ale nie wiedziała jak bardzo go lubi, ani w jaki sposób go lubi. Nie miała porównania. Jak mnie dziś odprowadzi do mieszkania, to zaproszę go na herbatę. To nie jest duże zobowiązanie, nie prosi go przecież tym gestem o rękę albo oddanie jej jednej nerki. 

Nathaniel nie pojawił się tej nocy w klubie, ani następnej. Alice uznała to za znak i przyjęła jego nieobecność na chłodno. Skupiła się na pracy, zaoferowała Thomasowi, że może regularnie zajmować się papierami, na co ten przystał z wielką ulgą i natychmiast zapewnił, że będzie wypłacał jej więcej pieniędzy. Nie protestowała, co prawda żyło jej się bardzo dobrze, nie musiała martwić się o pieniądze na jedzenie, wynajmowała fajne, całkiem duże mieszkanie jak na jedną osobę i kota, miała też sporo oszczędności. Oszczędności jednak nigdy za mało, wolała się zabezpieczyć na przyszłość, gdyby los zmusił ją do przeprowadzki. Jej ostatnia przeprowadzka to było jedno wielkie szczęście w nieszczęściu, brak pieniędzy, pomysłów, lokum, ale trafiła na odpowiednich ludzi w odpowiednim momencie i jakoś się wszystko ułożyło. 

Przychodziły takie momenty w ciągu dnia, gdy robiło jej się przykro. Nie było na to reguły, czasem to było raz na kilka dni, czasami kilka razy dziennie. Odczuwała głęboki smutek, myślała o filmach, które obejrzała i książkach, które przeczytała. O zawartej w nich przyjaźni, miłości, nawet o kochankach i wrogach, o międzyludzkich relacjach, których ona na dobrą sprawę nie miała. Dobrze jej było samej, czuła się wtedy bezpieczna, spokojna i niezależna, jak kot była wolnym strzelcem. Jednak była też człowiekiem, a człowiek to istota stadna. 

/Alia

Życie, które lubięWhere stories live. Discover now