Baby. Part II

162 12 11
                                    


Druga część "Baby" ale czy na pewno ostatnia? 

To był ciepły i przyjemny poranek w Seattle, pierwsza połowa września minęła pod znakiem deszczu i huraganów, teraz pogoda miała się uspokoić. I było to widać już od samego rana, słońce powoli wznosiło się po sklepieniu nieba, błękitnego bez ani jednej chmurki. Castiel uśmiechnął się na ten widok pstrykając przycisk włączający czajnik elektryczny. Prowadząc własną piekarnię nauczył się na przestrzeni tych kilku lat wstawać z pierwszym śpiewem ptaków, nie potrafił dłużej leżeć w łóżku, wyjątkiem były weekendy, gdyż wtedy pozwalał swojemu mężowi zatrzymywać się w pościeli nawet do południa. Nie potrafił mu odmówić.

Wyciągnął chleb z szafki nad blatem i włożył kromki do tostera. Korzystając z wolnego poranka postanowił przygotować śniadanie dla męża i syna, zazwyczaj była to rola Deana, ale tylko Bóg jeden wie co wtedy jedli. Chyba nie chciał tego wiedzieć. Tosty z marmoladą i naleśniki nasycą ich wszystkich porządnie na cały dzień. Wyciągając z lodówki mleko jego wzrok padł na zdjęcie przyczepione magnesem do drzwiczek przedstawiające całą ich trójkę na spacerze w parku, śniegu wtedy nasypało po kolana. Och, odpłynął myślami daleko, do samego początku.

W życiu nie pomyślałby że zostanie ojcem. Marzył o tym, oczywiście, a po wydarzeniu z Amelią nawet jeszcze żarliwiej się oto modlił, ale przede wszystkim kochał Deana i chciał by ta decyzja należała do ich obu. Nie chciał go do niczego zmuszać, wychowywanie dziecka to nie zabawa, a oni nie mieli najlepszego doświadczenia. Strach przed nieświadomą zamianą we własnych rodziców paraliżował od środka nieustannie. Dodatkowo to czym się zajmowali, to jak wyglądało ich życie, z jakim niebezpieczeństwem się stykali nie było najlepszym środowiskiem do zajmowania się maleństwem. Aczkolwiek, rozmawiali o tym, ku zdziwieniu Casa to Dean częściej podejmował ten temat. Rozmyślali nad własnym domem, ogródkiem, brzdącem biegającym za małym, białym yorkiem ( Dean chciał mieć yorka, do dziś nie wiadomo dlaczego) i choć w tamtym czasie była to tylko część sennym marzeń to nie wiedzieć jakim cudem, wszystko się spełniło. Oprócz yorka, po długiej dyskusji z Jackiem, który miał wtedy trzy latka i tylko pokazywał palcem na zdjęcia zwierzaków, wybór padł na Landseera, dużego biało-brązowego psa, który aktualnie drzemał na kanapie w salonie.

Przygotował ciasto i zaczął smażyć naleśniki. Mieli ogromne szczęście, że to wszystko tak się potoczyło. Pokonali Chucka, przywrócili pokój i mogli zafundować sobie własny. Małe gniazdko na obrzeżach Seattle. Jack trafił w ich ramiona niedługo później, pomogli młodej kobiecie której podczas zakupów odeszły wody, zabrali ją do szpitala, niestety, kilka godzin później otrzymując wiadomość o jej śmierci. Śliczny chłopczyk o pięknych zielonych oczach został sam na świecie, bez rodziny, bez dachu nad głową a Castiel i Dean nie mogli pozwolić by trafił do domu dziecka. To był znak na jaki czekali, to musiał być właśnie Jack.

– O kim tak rozmyślasz, mam być zazdrosny?

Ciepłe ramiona Deana oplotły go w pasie, a podbródek zaraz po całusie w szyję, spoczął na ramieniu bruneta.

Castiel wyłączył patelnię ściągając ostatniego naleśnika.

– No chyba że o samego siebie. – powiedział obracając się przodem do męża, witając go słodkim pocałunkiem.

– Aż tak ci zawróciłem w głowie, wow, czuję się zaszczycony.

– Jak byś tego nie wiedział.

Chwilę później Jack wbiegł, a raczej dosłownie wleciał do kuchni o mało nie wywracając się w progu.

– Hej, McQueen, zdejmij nogę z gazu, co?

Destiel | Cockles | One shotsDonde viven las historias. Descúbrelo ahora