I want to belong

277 22 4
                                    


Witajcie. Zapraszam na shocika nawiązującego do sceny z 15x03, aczkolwiek w tej wersji Dean milczy, a Castiel ma mu wiele do powiedzenia.  


Jesteś dla mnie martwy"

Castiel zrobił w swoim życiu wiele, złego i dobrego, słyszał rzeczy, po których zwykli śmiertelnicy nigdy nie zaznali by spokoju, a jednak te cztery słowa uderzyły go jak jeszcze nic nigdy. Anioł, seraf, jeden z najlepszych wojowników niebios zraniony został na Ziemi, na którą upadł. Przez człowieka dla którego upadł. Dean Winchester był skomplikowanym przypadkiem, nie pasował do żadnego schematu, a reguły łamał jakby były niczym, tylko pustymi słowami zapisanymi w pradawnych księgach bądź wypowiedzianymi z potężną mocą akurat na niego nie działającą.

Był wyjątkowy.

Czara goryczy się przelała. Pomimo iż wcześniej przegrywał, upadał na kolana, tracił wszystko do czego doszedł własnymi siłami, własnym przekonaniem, że trzeba walczyć do utraty tchu, czuł, że nie jest sam. Że zawsze ma gdzie wrócić, a bynajmniej do kogo. Teraz było inaczej, wszystko było nie tak. Stanął w punkcie, w którym nigdy myślał się znaleźć. Wiele razy zawiódł, zranił bliskie mu osoby, podjął szereg dziwnych i niepotrzebnych decyzji, ale jednak nawet pod podszewką bijącego gniewu i żalu, buchającej złości dostrzegał w tych dużych zielonych oczach odrobinę nadziei. Odrobinę zrozumienia, bo to nie pierwszy raz, gdy coś na nich spadało jak grom z jasnego nieba.

Tym razem...było inaczej.

Słysząc te słowa przebijające mu serce jak dopiero co naostrzona strzała, szukał, Bóg mu świadkiem szukał w nich...choćby kropli współczucia, ale jej nie znalazł. Ba, nic tam nie znalazł. Oczy blondyna były najzwyczajniej w świecie puste i choć nigdy czegoś takiego nie widział, to, straciły swój kolor. Błysk zgasł jak wszelka nadzieja jaką ten człowiek w sobie, nawet po takich przejściach, trzymał. I to odkrycie dobiło strzałę, przebiło jego ciało na wylot, a gdy szturchając go ramieniem wychodził ona nadal tam była.

Dotyk nie pomógł.

Nigdy, przenigdy tak żarliwie się nie modlił jak wtedy, gdy znaleźli sposób na ściągnięcie potworów z powrotem do piekła, by ta wygrana, to małe, ale jednak zwycięstwo drgnęło duszę Winchestera, choć smagnęło jego cierpienie wlewając tam troszkę ciepła. Musiał modlić się nie tam gdzie trzeba, bo co ostatecznie z tego wyszło...przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Bo przecież nie pierwszy raz napięcie między nimi było wysokie. Zależało im na sobie, to było oczywiste, dlatego każda rana tak bolała. Ale po jakimś czasie, gdy emocje opadały zawsze jakoś tak wszystko wracało do normy. Zawsze niestety będzie trzeba stąd wyrzucić.

Starał się, walczył, rozpychał rękami i nogami...my jesteśmy prawdziwi...ale każda jego próba zdawała się bardziej zakopywać cokolwiek między nimi było. Zrezygnował z wchodzenia w jego osobistą przestrzeń, zrezygnował z dłoni na ramieniu, cholera, zrezygnował z jakiegokolwiek dotyku. Zostało mu spojrzenie i słowa, jego ostatnia deska ratunku. Bardzo szybko oczy przestały odgrywać jakąkolwiek rolę w tej grze, a słowa...odbijały się tylko o ścianę. Mur z cegieł, który sobie Dean Winchester wybudował zapominając chyba, że Castiel w całej tej sytuacji powinien być po jego stronie i jeśli już coś budować, nawet mur, to razem.

Wszystko było tak bardzo...inne.

Castiel przyzwyczaił się do zmian, bardzo często sam siebie wrzucał na głęboką wodę, tyle że teraz naprawdę czuł się z tym dziwnie. Nie miał gruntu, fundamentu, zawisł w powietrzu nie mogą się ruszyć, bo przecież ani góra ani dół go nie chciały, a to pomiędzy zdeptało go jak robaka, którego zalet i przydatności nikt nie znał, bo po co. Łatwiej jest usunąć, zakopać pod dywan i zapomnieć.

Destiel | Cockles | One shotsWhere stories live. Discover now