Lydia z szerokim uśmiechem zaznajomiła ją ze scenariuszem trzecim i Lorelai na serio wolałaby już jeden ze znanych.

- Zadzwonisz do Bretta i powiesz mu, żeby przyjechał.

- Wow, to cholernie gówniany pomysł – Lorelai roześmiała się.

- Myślę, że spodobałby ci się Isaac – wypaliła Lydia. Wodziła palcem po rancie kieliszka zapatrzona w drinka, jakby skrywał całą głębię tego świata.

- Kim jest Isaac? Ciągle coś o nim słyszę.

Lydia uśmiechnęła się bardziej do swoich wspomnień.

- Isaac był betą Dereka. Miał trochę problemów w domu, ale problemy skończyły się, kiedy Derek go ugryzł. Był jednym z nas, należał do watahy.

- I gdzie teraz jest?

- Wyjechał, kiedy zginęła Allison wyjechał z jej ojcem do Paryża. Nie chciał tu zostawać. Nawet uważam, że nie do końca miał po co. Nie miał nikogo.

- Miał stado – zauważyła Lorelai. – To już coś.

Lydia jedynie potrząsnęła głową.

- Nie wystarczyło. Chyba potrzebował Allison, jak my wszyscy. Ja, Scott... Allison była Łowcą, ale należała do stada. Scott ją kochał i Isaac też – Lydia nagle spojrzała na Lorelai bardzo poważnie. – A potem umarła. Zginęła, właściwie. Całkiem niedawno, w poprzednim semestrze.

Lorelai przypomniała sobie o swetrze przewieszonym przez ramę łóżka. Swetrze Isaaca. Nie powiedziała już nic. Powędrowała wzrokiem po sali wypełnionej tańczącymi ludźmi. W środku Sinemy panowała okropna duchota.

Zamówiły jeszcze dwa drinki i Lor była w połowie drugiego, kiedy Lydia szturchnęła ją w żebra i wskazała coś w tłumie.

- Nawet nie musiałyśmy dzwonić.

Lorelai dostrzegła wysokiego chłopaka tańczącego na środku parkietu. Mimo swoich gabarytów poruszał się zwinnie i płynnie. Kiedy odchylał do tyłu głowę krzywizna jego szczęki wyostrzała się nadając mu żywszego, mocniejszego kształtu. Urealniała go.

Lorelai wstrzymała oddech. Obok Bretta pojawił się drugi chłopak z krótkimi, czarnymi włosami nastroszonymi w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych. Z początku wydawało się, że obaj tańczą z kimś innym, ale Brett nachylił się do tego drugiego i po chwili wpił w jego usta z taką żarliwością, że Lorelai uderzyła gorąca fala.

- Wow. Nie miałam pojęcia, że on... A ty... Nie mówił nic?

Lorelai pokręciła głową nie mogąc oderwać wzroku od Bretta całującego tamtego chłopaka. Sposób, w jaki ręka czarnowłosego przesuwała się po klatce piersiowej Bretta, wodziła po jego ramionach i w końcu jak palce chłopaka dotknęły jasnej skóry Talbota ponad kołnierzykiem T-shirtu.

Lorelai nie mogła powstrzymać myśli, że chciałaby zrobić to samo, z tym samym gościem. Z Brettem Talbotem. Wlała w siebie drinka na raz, alkohol połaskotał jej gardło, ale nie dał jej niczego więcej. Zaczęła podejrzewać, że ogień Feniksa spalał alkohol jaki w siebie wlewała nim zdążył przedostać się do krwioobiegu. Cholerny Feniks.

- Wiesz, zawsze był zbyt słodki na zwykłego hetero gościa – Lydia wzruszyła ramionami.

- Co ty nie powiesz – mruknęła Lor podciągając rękawy skórzanej kurtki. – Ale nie jest gejem?

W tej samej chwili Brett jakby zaalarmowany przestał całować tamtego gościa i odwrócił głowę w ich stronę. Cholerny, musiał podsłuchiwać. Spojrzenia Lorelai i Talbota zwarły się przez całą długość parkietu i żadne z nich nie odwróciło wzroku nawet kiedy Brett powiedział coś do czarnowłosego chłopaka (przygryzając przy tym płatek jego ucha), ani kiedy szedł pomiędzy ludźmi w kierunku baru.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now