Rozdział I - Powrót

3 1 1
                                    

Statek powietrzny Komisji kołysał się miarowo, niestrudzenie brnąc przed siebie, od czasu do czasu wstrząsany mocniejszymi powiewami wiatru. Poza ludźmi pełniącymi nocną wartę, którzy co jakiś czas zamieniali ze sobą cicho kilka słów, na pokładzie nie było nikogo. Większość spała smacznie w swoich kajutach lub zajmowała się najbardziej rannymi, chcąc ulżyć im w bólu zanim zajmą się nimi doświadczone ręce.
Reina nie mogła spać. Siedziała przy niewielkim biureczku w przydzielonym jej pokoju, wcześniej zapaliwszy stojącą na nim lampę naftową. Uparcie gryzmoliła coś w swoim notatniku łowcy, wyraźnie rozjechanym pismem. Nie mogła pomagać sobie lewą ręką, którą złamała podczas bitwy. Wciąż czuła ten tępy, promieniujący ból, który na szczęście nie był już tak uciążliwy jak wcześniej. Irytowała się jednak, nie mogąc sobie nią przytrzymać notatnika. Musiała pogodzić się z tym, że jeszcze przez długi czas będzie musiała nosić ją usztywnioną na temblaku. Mimo to nie poddawała się i dalej uparcie spisywała każdy najdrobniejszy szczegół tego, co wydarzyło się na Zamku Schrade. Swój raport oddała Dowódcy już jakiś czas temu, by ten przekazał go władzom Gildii na najbliższym spotkaniu. Teraz starała się go skopiować z pamięci, dodając przy tym swoje komentarze i spostrzeżenia oraz rady. Chciała by przyszłe pokolenia łowców wiedziały jak mierzyć się z czymś tak potwornym jak Fatalis. Równocześnie nie chciała się przyznać sama przed sobą, że pisanie jest jej jedyną ucieczką od zamartwiania. Odkąd dowiedziała się w jakim stanie jest jej najbliższy przyjaciel Lars, którego od dawna traktowała jak brata, nie mogła zmrużyć oka. Później doszły ją słuchy o ciężkich obrażeniach jakie odniósł Aiden, ratując ją przed piekielnym ogniem czarnego smoka i to przelało czarę lęku. Bała się, że ich straci. W tym starciu zginęło wielu łowców. Świadomość, że nigdy już ich nie zobaczy ani z nimi nie porozmawia, przytłaczała ją aż za bardzo. Wielokrotnie próbowała odciąć się od emocji jak to robiła przed każdym polowaniem, niestety bezskutecznie. Nie mogąc więc wymyślić nic lepszego, zaczęła pisać.
Za plecami usłyszała przeciągłe ziewnięcie. Odłożyła pióro na blat biurka i obróciła się przez ramię.
- Nie śpisz? - Spytała, wpatrując się w rozmazane kształty tonące w półmroku.
- Jak mam spać, skoro cały czas świecisz i szurasz tym piórem po papierze. - Usłyszała zgryźliwą odpowiedź.
Mimowolnie się uśmiechnęła i wróciła do zajęcia.
Ben. A właściwie Beneventh Hihock. Jej dawny mentor, a teraz solenny przyjaciel. Był dwa razy starszy od niej, jego stalowoszare średniej długości włosy i broda rzucały się w tłumie tak bardzo, że nikt nie miał wątpliwości z kim rozmawia. Choć umiał polować to nigdy nie starał się awansować na wyższe rangi, zamiast tego umiłował sobie badanie fauny Nowego Świata. Nauczył ją nowych technik tropienia, pokazał jak skutecznie ukryć się przed konkretnymi potworami i jakich błędów nie popełniać. To dzięki niemu poznała wszystkie tajemnice robaczków zwanych kinsektami, bez których użytkownicy owadziej glewii nie byliby w stanie walczyć aż tak skutecznie. Teraz dzielił z nią pokój, pilnując by nie zrobiła przypadkiem czegoś głupiego. To on pierwszy przybył na pole bitwy po tym jak wysłała flarę alarmową, a wraz z nim kilka innych łowców i medyków. W czasie kiedy reszta zajmowała się rannym Larsem, on uspokajał ją jak tylko mógł. Musiał ją mocno przytrzymywać, bo tak rwała się do swojego przyszywanego brata. Jakkolwiek znał ją bardzo dobrze i wiedział czego się po niej spodziewać to ten atak histerii był pierwszym, jaki dane mu było zobaczyć. Koniec końców musiał ją odurzyć proszkiem uspokajającym by medycy mogli opatrzeć jej rękę. Zużył go przy tym o wiele za dużo, ale czego mógł się spodziewać? Powszechnym zjawiskiem wśród łowców walczących z potężnymi potworami było między innymi przedawkowanie proszku demona, który działał jak swego rodzaju narkotyk, wzmacniając ich siłę, zwiększając skupienie i szybkość ruchów. Każdy, kto nadużył tego specyfiku był później kierowany na dwudniowy detoks i miał zakaz chodzenia na ekspedycje. Pobudzony, a wręcz nadpobudliwy łowca zbyt łatwo mógł zginąć w terenie.
Ben nie zdziwił się więc, że Reina nie mogła spać. Specyfik wciąż działał, choć o wiele słabiej. Lecz emocje, które w niej buzowały jedynie podsycały ten efekt. Cieszył się więc, że udało jej się skupić na czymś produktywnym i wyciszającym. Do późnych godzin wieczornych słyszał innych naćpanych łowców, którzy nie mogąc spać łazili po korytarzach w tę i z powrotem, mamrocząc coś do siebie. Zastanawiał się ilu z nich straciło rozum, widząc do jakich rzeczy zdolny był Fatalis. Nie było wątpliwości, że żaden z członków Komisji nie spotkał się z czymś takim za swojego życia, nawet sam Dowódca, który był już dość wiekowym człowiekiem, czy Łowczy, który również upolował niejednego Starszego Smoka.
Mężczyzna jeszcze chwilę obserwował swoją dawną uczennicę by w końcu ponownie ułożyć się wygodnie w swoim łóżku. Obrócił się plecami do źródła światła i wymacał w kieszeni na udzie średnich rozmiarów fiolkę. Nie przyznał się przed nikim, że wziął to kiedy nikt nie patrzył. Oko Fatalisa. Reina dosłownie wybiła je smokowi z głowy kiedy w amoku okładała go pod koniec po tym topornym łbie. Nie mógł znieść tego, że kiedy próbował ją uspokoić, oko łypiąc na nich szyderczo tylko zwiększało u niej atak histerii. Miało w sobie jakąś niebezpieczną, mroczną energię, która emanowała również z całego truchła smoka. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, chwycił je delikatnie i szybkim ruchem schował do kieszeni. Musiał uważać by nie pękło, lecz ku jego zaskoczeniu było wyjątkowo ciężkie i twarde. Później, już na statku, wykorzystał moment samotności w kajucie i wsadził je do owej fiolki, a następnie wyciągnął swój zestaw badawczy i wyjął niewielki zakorkowany porządnie flakonik. Wstrzymując powietrze i nieco odchylając na bok twarz, wyciągnął korek i obserwując kątem oka swoje poczynania wlał bezbarwną ciecz do fiolki z okiem. Następnie oba naczynia porządnie zakorkował, flakonik schował z powrotem do zestawu a fiolkę z okiem, owiniętą miękkim materiałem, do kieszeni. Nie mogąc już dłużej wstrzymywać oddechu wciągnął gwałtownie powietrze do płuc i zakrztusił się raptownie. Choć była to tylko chwila to zapach odkorkowanej formaliny zdążył się rozejść po pokoju. Drażniący, ostry fetor wciskał mu się do nosa i smyrał po zatokach. Nie czekając więc ani chwili podbiegł do niewielkiego okienka i uchylił je na oścież, z ulgą witając na swojej twarzy rześką bryzę. Poczekał, aż smród całkiem się ulotni a później położył się spać. I leżał tak aż do tej pory, czując na nodze obecność tego czarciego pomiotu. Miał nadzieję, że już nigdy nie przyjdzie im się mierzyć z czymś takim.

~~~
Rozdział w zamierzeniu miał być dłuższy, ale postanowiłam go rozbić na dwa krótsze:)

Saga Harothańska Where stories live. Discover now