10. To, co ogień pochłonął

Zacznij od początku
                                    

- Tak – odparła Lorelai. – Powiedz temu facetowi od matmy, że mnie nie będzie.

Pociągnęła Bretta za sobą do wyjścia. Z jakiegoś powodu się nie opierał, a nawet kiedy trzymała jego dłoń – nie zabrał jej. Minęli w drzwiach głównych Harrisona; on z kolei wyglądał jakby ktoś popieścił go prądem i wnioskując po wzroku jaki posłał Lor, nadal nie wybaczył jej do końca wepchnięcia do jeziora.

Z tym będzie musiała sobie poradzić później.

- Co ty robisz? – Brett wyrwał swoją dłoń z dłoni Lorelai dopiero na parkingu.

- To, czego najwidoczniej ode mnie oczekujesz – odparła dziewczyna grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków. – Cholera, zostawiłam je w szafce. Przyjechałeś samochodem?

Brett wymamrotał coś pod nosem i wyciągnął z kieszeni kluczyki do auta z niewielkim breloczkiem wilka przyczepionym na kółku.

- Masz lekcje – przypomniał Brett.

- I najwyższą średnią w klasie. Jeśli ty możesz ryzykować swoje stypendium, ja mogę ominąć kilka lekcji. Ale na lunch miałam ochotę – słowa wylatywały z niej tak szybko, że nawet o nich nie myślała. – Gdzie ten twój samochód?

- Ryzykować stypendium? – Brett wytrzeszczył na nią oczy.

- Samochód. Nie mamy czasu.

Brett jeździł subaru imprezą z dwa tysiące siódmego roku należącą niegdyś do jego ojca. Samochód miał kolor niebieski – typowy dla samochodów tej marki – Mica Blue. Lorelai wgramoliła się na siedzenie pasażera i dopiero teraz zorientowała się jak daleko odsunięty był fotel kierowcy.

Ah, no tak, Brett ma długie nogi.

- Dlaczego powiedziała, że idzie do mnie?

Pędzili przez Beacon Hills a wydech samochodu ryczał. Lorelai przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać wzroku od Bretta; jego profil zarysowany ostrymi, pewnymi liniami, skupiona mina i jedna ręka na kierownicy, druga umieszczona za głową. Było w nim coś... Coś. I samochód też nim pachniał.

- Bo cię polubiła – wyjaśnił Brett kiedy mijali klinikę Deatona. – Nie wiem dlaczego, nie wiem co takiego jej zrobiłaś, ale cię polubiła.

Lorelai skupiła swoje myśli dookoła Lorilee i próbowała wpaść na cokolwiek. Gdzie nastolatka mogła wyrwać się na całą noc i nakłamać bratu. Starała się odświeżyć w głowie swoje destynacje nocnych eskapad. Wcześniej wmawiała matce, że idzie spać do koleżanki, a potem tańczyła w klubie do czwartej nad ranem opchana Adderallem i z fałszywym dowodem w tylnej kieszeni spodni.

- A nie ma chłopaka? Wiesz...

- Wiedziałbym – Brett napiął ramiona pod białą koszulą i zieloną kamizelką.

- Widać, że nigdy nie byłeś nastolatką w wieku buntowniczym – Lorelai pokazała mu język tylko dlatego, bo była przekonana, że nie zauważy. – Jesteśmy sprytne kiedy próbujemy ukryć faceta.

Jak bardzo się pomyliła.

- Nie miałem okazji. Wszystkie nastolatki pokazują język? Normalnie by mnie to kręciło ale muszę znaleźć siostrę.

Lor nie była pewna czy w tej chwili jej zaimponował czy raczej chciała go zdzielić w twarz. Biorąc pod uwagę okoliczności, prędkość pojazdu i to, że to on był kierowcą – wybrała opcje numer trzy – siedzieć cicho.

Odezwała się dopiero kiedy miasteczko zostało już za nimi i teraz przed przednią szybą samochodu rozpościerały się jedynie dwie ściany drzew i ciągnąca się między nimi droga.

wolves of shadow and fire  - brett talbotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz