5. Sadness, grief and depression

127 11 2
                                    

Kolejny dzień. Dzień, który zaczyna się od pobudki przez budzik. Budzik, którego tak bardzo nienawidzę. Nienawidzę go. Kto lubi wstawać wcześnie rano? Wytłumaczy mi to ktoś. No, ale nic nie ma co myśleć o tym głupim budziku, trzeba wstawać. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam byle jakie dresy, bo po co się stroić do szpitala. Jak tylko tam siedzisz i się nudzisz. Chociaż ja się nigdy tam nie nudzę. Pewnie zapytacie dlaczego, więc już wam spieszę z odpowiedzią. Ja i moja siostra chodzimy po salach innych dzieciaków i one sobie wybierają piosenka z tych, co mam teksty wydrukowane i później je z nimi śpiewamy.

Właśnie szłam do siostry, aby ją obudzić, żebyśmy dojechały na czas do szpitala. Jednak gdy weszłam do budynku domu dziecka, a później do pokoju mojej siostry zastałam moją siostrę gotową do wyjścia.

- Dobra nie spodziewałam się, że jak do ciebie przyjdę, to będziesz naszykowana do wyjścia, siedziała na łóżku, ale dobra dla mnie to i lepiej - zaskoczyłam się.

- A czego się spodziewałaś? - dociekała.

- Tego, że będziesz sobie jeszcze słodko spała w cieplusim łóżku - zaśmiałam się, bo co innego miałam zrobić, rozryczeć?!

Siostra wzięła swoją walizkę i poszłyśmy do samochodu spakować wszystko, co potrzebne. Gdy byłyśmy w szpitalu, pani Kasia - recepcjonistka zaprowadziła nas do naszej standardowej sali szpitalnej.

Robią mi badania od jakiś... nie wiem ilu godzin. Bodajże dwóch i nie mogę się doczekać, kiedy skończą. Paulinie już jakiś czas temu skończyli robić te cholerne nadania, a mi jeszcze nie, ponieważ jestem starsza i gorzej to gówno przechodzę. Zresztą ja zawsze tę chorobę gorzej przechodziłam. Chcecie dowód, to macie. Mi zostały trzy ataki, a jej jeden. To jest niesprawiedliwe. Wszyscy powinni tak samo przechodzić to cholerstwo, a nie każdy inaczej. Wiem, że tak działa natura, ale ja nie wytrzymuje psychicznie. Nie, nie z powodu choroby po prostu... nie ważne, może kiedyś wam powiem. Chcę w końcu żyć normalnie, nie jak taka kaleka. Chcę jak inne dziewczyny w moim wieku nosić zwykłe lekkie torebki, nie ciężką torbę z całą maszynerią. Moje życie to dno przyciśnięte najcięższym głazem, jakiego kiedykolwiek znaleziono. Dno, z którego nie ma ucieczki. Po prostu dno bez wyjścia, bez światła, bez dźwięku, tak zwane bez niczego. Życie + Joanna Stoch = dno. Dno, z którego chcę się wydostać, ale nie mogę. Dno, w którym chcę coś usłyszeć. Dno, w którym chcę poczuć rodzinne ciepło, jednak nie mogę. Moja rodzina to żal, smutek, strach i Pau. Boże! Ja tu wam się żale na swoje życie, tak zwane dnem, a was to pewnie nie interesuje. Mam rację, nie? Zresztą kogo, by obchodziła tak osoba, jak ja - Joanna Stoch, przecież jestem wielką porażką tego dna zwanym moim życiem. Życiem, którym muszę żyć dla mojej siostry. Siostry, która tak samo, jak ja skacze na nartach. Sorki, która jest moją jedyną nadzieją, która przytrzymaj mnie przy tym cholernym życiu. Cholernym życiu nie źle, a nawet bardzo źle powiedziane. Cholernym dnie potocznie zwanym moim życiem. Życiu, w którym raz na jakiś czas pojawia się, chociaż gram szczęścia, które i tam po chwili znika, rozpływa się w powietrzu. Wręcz znika, tak jakby nigdy go nie było. Jednak było, to gdzie ono tak szybko znika. Znika w tym powietrzu, jak wdychany do płuc tlen, a nie stop, ono nie znika, tylko się zmienia na dwutlenek węgla. W sumie powietrze mi nie jest potrzebne tak samo, jak to dno. Noszę tylko ten jebany ciężki głaz na swoich barkach, bo wiem, że muszę żyć dla mojej siostry, nie dla mnie tylko dla niej. Mi, by się nic nie stało, gdybym w tej chwili umarła, ale jej tak, więc żyje dla niej i jej szczęścia. Jej, nie mojego. Moje szczęście wyparowywuje po sekundzie. Ona niech żyje szczęściem nie to, co ja. Ja będę takim smętem już zawsze. Na mnie nie ma lekarstwa. Lekarstwa, którym by była rodzina (nie licząc Pau), ale jej już raczej nie będę mieć. Jestem pewna w 99,9%. Paulina + jej szczęście = maciupka lekarstwa dla mnie będącym szczęściem. Jedna to nadal nie jest 100% dawka szczęścia, żebym była szczęśliwa na więcej niż parę minut. To szczęście, które mam teraz podawane w 0,0000001 grama. Wiem, że powinnam żyć radosnym wspomnieniami, ale ja po prostu nie mogę wydostać się z tego smutku? Żalu? Złych wspomnień? Tak na pewno złych wspomnień. Tylko złe wspomnienia są tego przyczyną. Przyczyną smutku, żalu, przykrości. Ludzie ja chcę być szczęśliwa. Nie chcę myśleć o tym, że bym chciała umrzeć. Tym, że nie mam rodziny, nie wliczam Pau, ponieważ ona jest kim więcej niż tylko rodziną. Ja chcę być normalną nastolatką z rodziną. Jednak nie można mieć wszystkiego, czego się pragnie, prawda? Czemu ja mam zawsze takiego pecha? Czemu nie mogę żyć normalnie? Czemu nie mogę mieć pełnej rodziny? Co, a może kto sprawił, że nie mogę mieć rodziny? Co, a może kto sprawi, że będę szczęśliwa? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Odpowiedzi nawet na jedno durne pytanie, które by mi dało troszkę więcej szczęścia w tym życiu, a raczej dnie. Dnie życia sama razem z siostrą. Brak odpowiedzi = brak szczęścia = dno bez granic. Dno, które się nigdy nie skończy. Chyba że uzyskam odpowiedzi na moje pytania. Pytania, które się nigdy nie kończą. Nie kończą się, ponieważ mam tyle myśli w głowie, że się we mnie nie mieści. Ja chcę wrócić do okresu sprzed 12 lat. Okresu beztroskiego dzieciństwa. Tęsknię za latami, w których jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka. Tęsknię za latami szczęścia, radości. Tęsknię za rodzicami, o których nic a nic nie wiem. Rodzicami. Kochanymi rodzicami. Wiem, że za tym może się kryć jakaś grubszą sprawa. Jestem tego świadoma, ale jestem też świadoma tego, że chcę ich odnaleźć. Za żadne skarby nie przestanę próbować ich znaleźć. Chyba że nie będę miała już sił.

Po co ja wam to mówię skoro i tak was to pewnie nie interesuje. Moje dno was nie interesuje. Czy was coś o mnie i Paulinie interesuje? Pewnie, nie więc już wam się przestanę żalić na moje problemy tego jebanego dna. Żalić się na moje życie. Życie bez grama szczęścia. Szczęścia głupiej i beznadziejnej laski zwaną mną - Joanną Mariną Stoch.

-_-_-

Hej! Muszę wam powiedzieć, że to jest mój najdłuższy rozdział, który do tej pory napisałam, ale też najfajniejszy. Moim zdaniem! A jakie jest wasze zdanie?

Ps. Zapraszam do komentowania i gwistkowania.

Before I love || Andrzej StekałaWhere stories live. Discover now