7. Kwestie ludzkie i nadludzkie

Start from the beginning
                                    

Lydia przez chwilę milczała, ale kiedy w końcu się odezwała, mówiła powoli, ostrożnie dobierając każde słowo.

- Czy ty... na serio, no wiesz? Brałaś Adderall? Nie masz ADHD.

Lorelai spiorunowała ją wzrokiem. Nagle cała wściekłość na matkę zaczęła się podwajać.

- Skąd wiesz, że nie mam?

- Oh – jęknęła Lydia. – Ja... No cóż, przeczytałam twoją teczkę. Bo widzisz, moja mama jest psychologiem szkolnym – tłumaczyła. Widząc wzrok Lorelai dodała pospiesznie. – Nie żebym ją poprosiła. W życiu by mi jej nie dała – pogrzebała w torebce i wyciągnęła z niej coś błyszczącego na długiej smyczy. – Zabrałam jej klucz.

Lorelai policzyła do dziesięciu nim pozwoliła sobie mówić, a jej głos i tak brzmiał obco.

- Więc widziałaś moje oceny. Bez Adderallu bym tego nie zrobiła, nie dałabym rady. A musiałam dać radę – pomyślała na powrót o ostrym spojrzeniu matki, kiedy pierwszy raz otrzymała ocenę niższą niż B. – Alexandra wymagała perfekcji.

- Twoja matka? Wykrzykiwałaś to imię kiedy leżałaś nieprzyjemna na Nemetonie.

- Tak – potwierdziła Lorelai. – Jest moją matką. Nienajlepszą, ale w każdym razie, urodziła mnie.

Przez głowę przeleciały jej setki razy, kiedy matka ją zawiodła. Nagle pamiętała je wszystkie, czy to za sprawą czarciego pazura czy nagłego przypływu nienawiści do Alexandry, obrazy napierały ze wszystkich stron. Wśród nich pojawiła się twarz Scotta chwilę przed tym, jak walnęła w drzewo.

- Lydia – wydusiła ledwie słyszalnie gapiąc się w przestrzeń. – Czy Scott jako Prawdziwy Alfa może się teleportować?

Kelnerka przyniosła im ich napoje i Lydia teraz kręciła łyżeczką w swojej herbacie jaśminowej. Uniosła wzrok na Lorelai po czym wybuchła śmiechem.

- Nie. Nic mi o tym przynajmniej nie wiadomo, ale możesz spytać Stilesa... lub samego Scotta. Skąd ten pomysł?

Jak głupio by się nie czuła wypowiadając te słowa, wiedziała, że skoro powiedziała A, musi powiedzieć i B.

- Czy w moich aktach było cokolwiek o ostatnich dwóch miesiącach?

Lydia pokręciła głową.

- Wydawało mi się, że widziałam go w New Haven w dzień, który właściwie doprowadził do tego, że jest tutaj dziś.

Lorelai siedząc naprzeciwko Lydii przypominała sobie cały tamten dzień a właściwie tamtą przejażdżkę samochodem. W jednej chwili śpiewała z Vincem Neilem Wild Side wystukując rytm na kierownicy. To był wieczór jak wiele innych; wracała do domu z dodatkowych zajęć przygotowując się mentalnie na kolację z matką. Skręciła z Prospect w Grove obok cmentarza i potem, kiedy miała już jechać dalej prosto do Tower, pojawił się znikąd na środku ulicy. Widziała obcą twarz, teraz już znaną. To był Scott, jego nierówna szczęka, niewinne, ciemne oczy.

Lorelai była zbyt zaskoczona, by krzyczeć. Skręciła w lewo gwałtownie a potem w prawo ale było zbyt późno. Koła straciły trakcję, chevrolet śmignął przed skrzyżowanie i zaledwie zdążyła zauważyć budynek Departamentu Bliskiego Wschodu nim samochód z dzikim trzaskiem miażdżonego metalu zatrzymał się. Zatrzymał się to dużo powiedziane. Lorelai przez zaciśnięte powieki widziała jedynie światło, ale ono za chwilę zgasło, wraz z momentem, kiedy otworzyła oczy uznała, że nic jej nie jest.

Nim wysiadała dookoła zdążyło ją otoczyć wielu ludzi. Jedni z zatroskanymi minami powstrzymywali ją, by nie wysiadała, bo mogła sobie coś zrobić. Inni psioczyli na nastolatków w samochodach. Ona jednak patrzyła na drzewo wciśnięte w przednią maskę. Niewiele brakowało by wylądowała z silnikiem na kolanach.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now