W końcu dotarły do tej przeklętej polany. Przy wielkim pniaku na którym obudziła się tydzień temu Lorelai dostrzegła trzy postaci; dwie znane, jedną absolutnie obcą. Facet niski, ciemnoskóry o łysej głowie odwrócił się do niej i z ulgą odkryła, że ma przyjazną twarz. W słońcu widocznym przez ogromną diurę w koronach drzew (domyśliła się, że kiedys było to miejsce dla korony Nemetonu, a inne drzewa nie miały jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby zapełnić dziurę), Scott i Stiles obchodzili pniak z większym zainteresowaniem, niżby należało.

- Ty musisz być Lorelai – odezwał się wesoło mężczyzna i wyciągnął do niej rękę. Nie umknęło uwadze Lor, że w tej samej chwili Scott i Stiles zaprzestali swoich poprzednich działań i skupili na nich wzrok. – Nazywam się Alan Deaton.

Gdzieś już widziała to nazwisko... a może je słyszała. Tak czy inaczej, uścisnęła dłoń Deatona a Lydia obok niej wciągnęła z sykiem powietrze.

- Lorelai – przedstawiła się i wcisnęła dłoń z powrotem do kieszeni kurtki. Rozejrzała się podejrzliwie. – Co tu robimy?

- Musimy omówić pewną sprawę a...

- Zaufaj nam, dobra? – wtrącił się Stiles. Wpadł w słowo Deatonowi tak bezceremonialnie, że Scott miał minę, jakby chciał go kopnąć.

Już im ufała. Lorelai nie potrafiła tego do końca wyjaśnić, ale zaufanie przychodziło jej równie naturalnie, jak naturalnym okazał się być płomień. To co wydarzyło się po meczu lacrosse przypominało przebudzenie z długiego, niemalże martwego, snu. Leżała tamtej nocy w łóżku, nie zasypiała. Myślała. Uważała, i nadal uważa, że powinna być przerażona, ale ten ogień był tak... namacalny, dobry, żywy i był nią a ona była nim. Była ogniem jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. To on pozwolił jej uwierzyć. Pamiętała słowa matki. Niewiele słów Alexandry pamiętała, ale te akurat tak.

Ogień, Lorelai. Ognia nie da się powstrzymać i nie da się z nim walczyć. Ogień musisz zaakceptować, poddać mu się i pozwolić, by cię prowadził. Ogień jest tym, czego nie możesz się bać.

Czy Alexandra wiedziała? Czy miała pojęcie czym Lorelai jest? Nie była pewna. Alexandra nie zwracała uwagi na nikogo poza sobą.

- Dobra – odpowiedziała Stilesowi. – Ale daj wypowiedzieć się komuś, kto wygląda jakby wiedział co robi.

- Dziękuję – Deaton uśmiechnął się z wdzięcznością. – Scott i Stiles powiedzieli mi, co widzieli. To, co się z tobą stało... Nie jestem pewien, czy to rozumiesz.

- Nie rozumiem – odparła zgodnie z prawdą. – Ale się tego nie boję. Nie wiem do końca czemu. Albo jestem tak odważna, albo tak głupia.

Albo obie te opcje są prawdziwe, dodała w myślach.

- Uważam, że to może nie mieć zbyt wiele wspólnego z odwagą lub głupotą – rzekł cicho Deaton kręcąc głową. – W świecie zwierząt to, co przychodzi im naturalnie, w ogóle ich nie przeraża i one tego nie hamują. Jeż nie boi się kolców, wąż jadu a ptaki nie boją się latać.

Lorelai zmarszczyła brwi. Czy powinna czuć się urażona tym nawiązaniem do zwierząt? Z drugiej strony, z tego co wiedziała, na polanie znajdował się przynajmniej jeden wilkołak.

- Ale ja nie jestem...? Czy jestem? – zerknęła na Scotta.

- Nie. Wybacz to porównanie do zwierząt, ale jestem też weterynarzem – roześmiał się Deaton. – Łatwo operować terminologią ze swojej dziedziny nauki.

- Weterynarzem? – odwróciła się do Lydii. – Zabrałaś mnie do weterynarza?

Lydia uniosła ręce w geście obronnym.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now