5. Płomień i pieśń

Start from the beginning
                                    

- Co miałam zrobić, żeby chciała przyjść?

- Poprosić?

- Tata na mnie czeka – rzuciła bardziej żeby zwrócić na siebie uwagę. Ręka ją bolała. – Lepiej już...

- Poczekaj – poprosiła Lydia. – Musimy...

Reszta zdania utonęła w dźwięku pierwszego gwizdka.

- Muszę lecieć. Jeśli chodzi o projekt z historii to pogadamy potem – odwróciła się i nikt jej nie zatrzymywał.

Znalazła ojca w sektorze Devenford, równie gęsto zaludnionym jak sektor jej liceum. Winston zajął jej miejsce kładąc na nim czapkę. Usiadła obok ojca, rzuciła krótkie wyjaśnienie, że poszła do toalety choć wiedziała, że teraz tata zajęty będzie grą. Sama zwróciła twarz w stronę boiska. Coś było nie tak.

O ile nie znała się na lacrosse wiedziała, że gra nie ma być aż tak brutalna. Jeden z zawodników Cyklonów wpadł w gościa z Devenford z taką siłą, że tamten łupnął na ziemię jak długi. Syknęła cicho, to musiało boleś.

- Co się dzieje? – zapytał ojciec siedzącego obok niego mężczyznę. – Co oni wyprawiają?

Jeden z zawodników Cyklonów tym razem rzucił się na swojego kolegę z drużyny. Trybuny zabuczały. Lor przyglądała się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami. Gra na pewni nie była czysta; czy to mecz z Valley High był wyjątkowo łagodny czy ten wyjątkowo brutalny? Udało jej się tylko dostrzec bramkarza Beacon Hills High wychodzącego do przodu. Piłka latała pomiędzy zawodnikami. Bramka dla Devenford, bramka dla Devenford, bramka dla Beacon Hills High.

Kiedy akurat nikt nie atakował nikogo gra wydawała się być wyrównana. Szkołą jej ojca nie miała możliwości tak łatwo zmiażdżyć przeciwników jak zmiażdżyli Valley High. Do pierwszej przerwy trener Finstock wywrzeszczał więcej przekleństw niż Lorelai osobiście znała.

- Ten dzieciak z Beacon Hills jest szalony – odezwał się facet przed nimi. – Kompletnie szalony. Chyba nie obchodzi go dla kogo gra, byle tylko zabrać piłkę. Jak pies.

- Ten sędzia nic z tym nie robi – dorzucił drugi. – Gdyby zorganizowali to u nas – odwrócił się nagle. Miał brzydką, ogorzałą twarz i duży nos. – coś takiego by się nie wydarzyło, prawda dyrektorze?

- Prawda – przytaknął Winston a potem zwrócił się do Lor. – Nie mam pojęcia kto to jest – powiedział szeptem. – W życiu gościa nie widziałem.

Druga połowa meczu przyjęła jeszcze więcej brutalności. W pewnym momencie trener Finstock ściągnął z boiska obrońcę. Chłopak usiadł na ławce z furią wymalowaną na twarzy kiedy już zdjął kask.

- Pójdę do toalety – rzuciła do ojca Lorelai i wstała. Do końca meczu zostało już tylko parę minut.

- Nie chcesz zobaczyć końcówki?

- Wiem, że skończy się siniakami. Opowiesz mi.

Zeszła z trybun i ruszyła w kierunku szkoły. Zaciemnione, puste okna ziały niczym otware paszcze potworów. Na korytarzu paliło się tylko co drugie światło. Postanowiła skorzystać z łazienki w skrzydle sportowym gdzie mieściły się szatnie zawodników. Pchnęła drzwi biodrem i weszła do damskiej łazienki. W świetle jej twarz wyglądała na niezdrowo białą, usta miała sine. Poprawiła swoją pomadkę clarins i mocniej napuszyła włosy. Już miała chwytać za klamkę kiedy nagle usłyszała potężne uderzenie ciała o podłogę i zamarła w bezruchu.

Zaraz potem  cichej szkole rozległ się warkot przypominający warczenie wielkiego zwierza. Mecz odbiegł już końca; oczami wyobraźni widziała jak drużyny żegnają się ze sobą i dziękują kibicom. Szkoła powinna być pusta.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now