#Rozdział 4#

755 17 0
                                    

Moim oczom ukazała się ogromna villa z basenem, ogrodzona metalowym płotem jak i automatyczną bramą. Wszędzie kamery, szczeniak rasy Amstaff, przecież on mnie pożre w całości. Patrzyłam na to psisko i modliłam się żeby nic mi nie zrobiło. Ja chcę jeszcze żyć.

-Spokojnie...-pogłaskał mnie po kolanie, co mnie sparaliżowało-Kieł ci nic nie zrobi-

Nadal nie potrafiłam się odezwać, mój telefon pewnie jest pełen nieodebranych połączeń od rodziców... Tak bardzo chciałabym ich przytulić, wypłakać się w ramiona mamy, wyjaśnić to wszystko z ojcem... 

-Wysiądę jako pierwszy, musi poznać, że to swój...-powiedział speszony.

Czuję się strasznie, nie da się tego opisać. Szybko otarłam łzy, które spłynęły po moich policzkach i pociągnęłam nosem. Nagle drzwi od mojej strony się otworzyły, porywacz trzymał na rękach Kła. Myślałam, że zacznie szczekać i warczeć, ale on przyglądał mi się tymi niebieskimi oczkami.

-Chodź-wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałam.

Weszliśmy do domu, wystrój to coś pięknego. Jeśli on sam to wszystko planował i ustawiał to ma u mnie plus, bo rzadko się zdarza żeby mężczyzna potrafił coś takiego robić.

-Ładnie tutaj jest?-zapytał, stawiając szczeniaka na podłodze.

-Tak...-burknęłam cicho, czując się nieswojo.

Nie dziwcie mi się, stoję w bieliźnie i koszuli nocnej...

-Chcesz zadzwonić do rodziców?-wydukał, podchodząc do mnie bliżej.

Odpowiedziałam mu kiwając głową, na samo słowo ''rodzice'' powstrzymałam się przed wybuchem płaczu. Broda mi drgała, zaciskałam szczękę. Usiedliśmy przy stole w jadalni, chłopak wykonał telefon do moich rodziców.

-Może się założymy?-chrząknął, gdy czekaliśmy aż ktoś łaskawie odbierze.

-O co?-spytałam, ciągnąc nosem.

-Jeśli potwierdzi się to co ci powiedziałem, to zostajesz tutaj ze mną i nie próbujesz uciekać. Jednak, jeśli się nie potwierdzi to puszczam cię wolno-opowiedział, wpatrując się we mnie z delikatnym uśmiechem.

-Zgoda-uścisnęłam jego dłoń, na co uśmiechnął się szerzej-Co?-

-Masz takie delikatne dłonie...-szepnął, całując mnie w nie.

Przeszły mnie dreszcze, zarumieniłam się. 

-Halo?-

-No czeeeeść Harold... Pamiętasz może o naszej umowie?-

-Tak, pamiętam Marcello... Daj mi jeszcze chwilę, błagam...-

-Ktoś musi ci coś powiedzieć...-

Czarnowłosy przysunął telefon w moją stronę. 

-Cześć tato...-

-Martyna?! Boże, dziecko, nic ci nie zrobił?-

-Teraz dziecko, a długu mi spłacić nie potrafiłeś... Mówiłem, że albo kasa albo twoja córka, jesteś tak chytry, że straciłeś córkę-

-Oddaj mi ją z powrotem, zrobię wszystko-

Dostałam przypływu energii, potwierdziło się to, co powiedział mi Marcello.

-Teraz nagle chcesz robić wszystko?!-rozpłakałam się-Spadłeś na samo dno, a ja myślałam, że prawnik to poukładana osoba, gówno prawda! Mi tłumaczyłeś żebym uważała na to co robię i na towarzystwo w jakim się obracam! Sam nie dałeś idealnej postawy, nienawidzę cię za to co zrobiłeś!-

-Myszko, to nie tak jak on ci powiedział...-

-Chciałeś spłacić kredyt, i co, coś nie pykło?!-

-Posłuchaj...-

-Nie! Nie będę ciebie słuchać kryminalisto i gangsterze! Mam nadzieję, że mama się dowie, bo jak nie to sama jej o tym opowiem! Nie zbliżaj się do mnie!-zaczęłam się trząść i jeszcze bardziej płakać.

-Więc drogi Haroldzie... Nie oddam ci Martyny, nie ważne co byś mi zaoferował. Paaaaaaa-

Marcello odłożył telefon, po czym bardzo mocno mnie przytulił. Ścisnęłam go, brakuje mi wsparcia, a od teraz to on może mi je dać.


SaviourWhere stories live. Discover now