Moim oczom ukazała się ogromna villa z basenem, ogrodzona metalowym płotem jak i automatyczną bramą. Wszędzie kamery, szczeniak rasy Amstaff, przecież on mnie pożre w całości. Patrzyłam na to psisko i modliłam się żeby nic mi nie zrobiło. Ja chcę jeszcze żyć.
-Spokojnie...-pogłaskał mnie po kolanie, co mnie sparaliżowało-Kieł ci nic nie zrobi-
Nadal nie potrafiłam się odezwać, mój telefon pewnie jest pełen nieodebranych połączeń od rodziców... Tak bardzo chciałabym ich przytulić, wypłakać się w ramiona mamy, wyjaśnić to wszystko z ojcem...
-Wysiądę jako pierwszy, musi poznać, że to swój...-powiedział speszony.
Czuję się strasznie, nie da się tego opisać. Szybko otarłam łzy, które spłynęły po moich policzkach i pociągnęłam nosem. Nagle drzwi od mojej strony się otworzyły, porywacz trzymał na rękach Kła. Myślałam, że zacznie szczekać i warczeć, ale on przyglądał mi się tymi niebieskimi oczkami.
-Chodź-wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałam.
Weszliśmy do domu, wystrój to coś pięknego. Jeśli on sam to wszystko planował i ustawiał to ma u mnie plus, bo rzadko się zdarza żeby mężczyzna potrafił coś takiego robić.
-Ładnie tutaj jest?-zapytał, stawiając szczeniaka na podłodze.
-Tak...-burknęłam cicho, czując się nieswojo.
Nie dziwcie mi się, stoję w bieliźnie i koszuli nocnej...
-Chcesz zadzwonić do rodziców?-wydukał, podchodząc do mnie bliżej.
Odpowiedziałam mu kiwając głową, na samo słowo ''rodzice'' powstrzymałam się przed wybuchem płaczu. Broda mi drgała, zaciskałam szczękę. Usiedliśmy przy stole w jadalni, chłopak wykonał telefon do moich rodziców.
-Może się założymy?-chrząknął, gdy czekaliśmy aż ktoś łaskawie odbierze.
-O co?-spytałam, ciągnąc nosem.
-Jeśli potwierdzi się to co ci powiedziałem, to zostajesz tutaj ze mną i nie próbujesz uciekać. Jednak, jeśli się nie potwierdzi to puszczam cię wolno-opowiedział, wpatrując się we mnie z delikatnym uśmiechem.
-Zgoda-uścisnęłam jego dłoń, na co uśmiechnął się szerzej-Co?-
-Masz takie delikatne dłonie...-szepnął, całując mnie w nie.
Przeszły mnie dreszcze, zarumieniłam się.
-Halo?-
-No czeeeeść Harold... Pamiętasz może o naszej umowie?-
-Tak, pamiętam Marcello... Daj mi jeszcze chwilę, błagam...-
-Ktoś musi ci coś powiedzieć...-
Czarnowłosy przysunął telefon w moją stronę.
-Cześć tato...-
-Martyna?! Boże, dziecko, nic ci nie zrobił?-
-Teraz dziecko, a długu mi spłacić nie potrafiłeś... Mówiłem, że albo kasa albo twoja córka, jesteś tak chytry, że straciłeś córkę-
-Oddaj mi ją z powrotem, zrobię wszystko-
Dostałam przypływu energii, potwierdziło się to, co powiedział mi Marcello.
-Teraz nagle chcesz robić wszystko?!-rozpłakałam się-Spadłeś na samo dno, a ja myślałam, że prawnik to poukładana osoba, gówno prawda! Mi tłumaczyłeś żebym uważała na to co robię i na towarzystwo w jakim się obracam! Sam nie dałeś idealnej postawy, nienawidzę cię za to co zrobiłeś!-
-Myszko, to nie tak jak on ci powiedział...-
-Chciałeś spłacić kredyt, i co, coś nie pykło?!-
-Posłuchaj...-
-Nie! Nie będę ciebie słuchać kryminalisto i gangsterze! Mam nadzieję, że mama się dowie, bo jak nie to sama jej o tym opowiem! Nie zbliżaj się do mnie!-zaczęłam się trząść i jeszcze bardziej płakać.
-Więc drogi Haroldzie... Nie oddam ci Martyny, nie ważne co byś mi zaoferował. Paaaaaaa-
Marcello odłożył telefon, po czym bardzo mocno mnie przytulił. Ścisnęłam go, brakuje mi wsparcia, a od teraz to on może mi je dać.
![](https://img.wattpad.com/cover/288221453-288-k296217.jpg)
YOU ARE READING
Saviour
FanfictionMartyna to 18 letnia mieszkanka Stanów Zjednoczonych, ale i też uczennica liceum. Dziewczyna jest pilną uczennicą, nie ma z nią problemów wychowawczych, anioł w ludzkiej skórze. Wychowuje ją rodzina zastępcza, która bardzo, ale to bardzo mocno ją ko...