Rozdział 10 Papierowe wspomnienia

158 18 40
                                    

Wieczorami ulice Yunmeng oświetlały girlandy lampionów, rozwieszone wzdłuż i wszerz nad licznymi straganami. Pomimo późnej pory było gwarno — dziesiątki ludzi korzystało z wieczoru, gdy skwar nie palił im już karków. Stoiska z jedzeniem i różnego rodzaju suwenirami były oblegane przez rodziny z dziećmi, turystów czy nawet codziennych mieszkańców Yunmeng, którzy postanowili skorzystać z uroków miasta. W okolicach jezior wciąż było parno, jednak rzędy budynków tworzyły skuteczną barierę, dzięki której wewnątrz miasta było przyjemnie chłodno — przynajmniej dopóki nie przeciskało się przez masę zbitych ze sobą ciał, które dusiły nie mniej niż żarzące w ciągu dnia słońce.

— Skąd ich tu tyle naniosło? I dlaczego jakieś dzieci plączą mi się między nogami? Akysz! Sio! — Chłopak w nieformalnym stroju w kolorach żółci i złota, wymachiwał rękami na zgraję dzieci pałętającym się z drewnianymi mieczykami i włóczniami u jego nóg. Żadne z nich nie zdawało się zwrócić na niego najmniejszej uwagi, pochłoniętych zabawą.

Idący obok chłopak w bieli zachichotał, czym zasłużył sobie na przeciągłe spojrzenie drugiego.

— Humor jak zawsze dopisuje, A-Ling?

Jin Ling założył na siebie ręce i wydymając wargi, obrócił się w stronę stoisk z pachnącymi wypiekami.

— Ja zawsze jestem w dobrym humorze, to tylko ty jesteś niezdrowo wesoły. — odparował.

Nie kłamał, naprawdę był zaskakująco szczęśliwy i z trudem opanowywał ekscytację, która ściskała mu żołądek i przyspieszała bicie serca. Po wielu tygodniach Lan Sizhui w końcu mógł opuścić Zacisze Obłoków, a jego pierwszą wyprawą była podróż do Yunmeng. Nie było to nic oficjalnego, ot zwykła wycieczka krajoznawcza, jak nazwał to Wei Ying, dzięki której Sizhui, dotąd przykuty niemal dosłownie do łóżka, mógł nieco rozruszać zesztywniałe stawy, a jednocześnie niezbyt się nadwerężać. Bo oczywiście Wei Wuxian kategorycznie sprzeciwiał się jego ewentualnym udziałom w ekspedycjach przeciwko żywym trupom, czy poszukiwaniom niezarejestrowanego użytkownika demonicznych technik, odpowiedzialnego za incydent w wiosce Bao. Zresztą zadanie to zlecono wszystkim sektom, a oficjalnie pieczę nad działaniami miała sprawować Shangqiu Ye z Wu Ya na czele. Nieoficjalnie, to LalingJin zobowiązało się do odnalezienia sprawcy, a przy tym wyznaczyło nagrodę za przyniesienie zdrajcy — mniej czy bardziej żywego. Choć Jin Ling nie ukrywał, że karę za zbrodnie wolałby wymierzyć sam.

Nie mniej tego wieczora postanowił się nie zamartwiać zaginionym kultywatorem, a dać upust zmartwieniom i móc spędzić czas z praktycznie wyleczonym Lan Sizhui'em.

    — Chodzimy już trochę czasu, nie jesteś zmęczony? — zapytał niby od niechcenia, ale Sizhui i tak wyczuł od niego niewielką nutę troski.

Uśmiechnął się szeroko.

— Skądże — odparł. — Czuję się jak nowo narodzony.

Nie spiesząc się nigdzie, spacerowali szerokimi ulicami Yunmeng, otoczeni gwarem i letnią bryzą znad jeziora. Co rusz starszy chłopak zasypywał Rulana kolejnymi pytaniami na temat miasta i sekty, na które Jin Ling cierpliwie odpowiadał. W końcu Yunmeng było jego drugim domem.

— Kolorem sekty jest fiolet, bo przypomina kwiaty lotosu, który jest symbolem klanu. Znaczy, na mój gust, lotosy są bardziej różowe niż fioletowe, ale nie wyobrażam sobie, żeby wuj Cheng paradował w różowym stroju. — Przed jego oczami stanął obraz Jiang Chenga w wyraziście różowej, jak kwiaty wiśni, wersji jego codziennego stroju i mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech. Róż i powaga jego twarzy, pasowały do siebie, jak pięść do nosa. — Może jednak trochę mogę.

— A kwiat? Czy wiesz, czemu akurat lotos?

Jin Ling wzruszył ramionami, patrząc gdzieś daleko przed siebie.

Złoto-białe kwiaty || MDZS ||Where stories live. Discover now