XII. Nowe perspektywy

97 19 64
                                    

Eugeniusz czuł się dziwnie, odkąd Artemia go pocałowała. Uczucie do niej coraz bardziej rozkwitało w jego ciele, ale on wiedział, że nie może sobie na nie pozwolić, że to za wiele, że nie będzie jej mógł dać całego siebie, że zasługiwała na tak niewiele.

Próbował wykorzenić z serca tę miłość, ale nie potrafił. I tak niemal codziennie przychodziła na lekcje, a teraz, od tej całej awantury z Jorgosem, spędzała u Eugeniusza całe dnie, bo bali się oboje o to, co może się stać, jeśli Artemia zostanie sama na wyspie, a w okolicy zjawi się Jorgos. Eugeniusz rzekł jej więc, by na czas pracy przychodziła do niego, póki nie wymyślą, czym mogłaby się zająć, by była bezpieczna. Na razie nie mówił nic na temat Jorgosa i pracy Artemii Konstantinosowi, nie chcąc, by ten się niepotrzebni martwił.

Tego dnia postanowił wybrać się z Artemią na plażę. Nie potrafił dłużej się jej opierać ani słuchać głosu swojej moralności, więc pozwolił sobie trzymać ją za rękę. Brodzili bosymi stopami w piasku, wdychali w płuca zapach morskiej soli dolatujący znad wody i wystawiali twarze do słońca, które smagało ich skórę swoimi promieniami.

— Och, tak dziś pięknie... — westchnęła rozmarzona Artemia. — Kocham takie dnie, gdy morze jest spokojne, choć i walka fal na jego powierzchni mnie fascynuje.

— Ja też wolę, kiedy panuje spokojna atmosfera.

Artemia posłała mu uśmiech, który rozgrzał jego wnętrze.

— Usiądziemy? — zapytała.

Eugeniusz skinął jej głową i rozłożył trzymany do tej pory pod pachą pled na piasku. Usiadł na jego skraju i przyciągnął dziewczynę do siebie. Chciał czuć jej bliskość, ciepło jej ciała, jej obecność. Jej miękkie usta na swoich. Jej gładkie włosy na twarzy. Jej czułe spojrzenie na sobie. Na tyle mógł pozwolić im obojgu. Tylko tyle i aż tyle.

— Eugeniuszu, muszę z tobą porozmawiać — rzekła poważnie, na co ciało Eugeniusza stężało.

— O czym?

— O mnie i o tobie. Bo widzisz... Ja naprawdę cię kocham. Nigdy nie znałam tego uczucia, ale teraz wiem, że cię nim darzę. Czy ty też coś do mnie czujesz? Coś poza... przyjaźnią?

Spłonęła rumieńcem tak intensywnym, że jej twarz była czerwieńsza niż pomidory, którymi Eugeniusz zajadał się ostatnimi czasy. Chciał się cicho zaśmiać, lecz powstrzymał się przed tym. To był zbyt poważny moment, by reagować w ten sposób.

— Artemio, ja... Trudno mi to wszystko określić, bo... Tak, kocham cię, ale czuję, ze to nieodpowiednie.

— Dlaczego? Chodzi ci o ojca? O dzielącą nas różnicę wieku?

Chciał odrzec, że wcale nie o to chodziło, że nie uważał, by był aż tak stary, by nie móc przejawiać zainteresowania jej osobą, bo znał wielu dużo starszych od siebie mężczyzn romansujących z dwudziestoletnimi lub młodszymi panienkami. Przyczyny były zgoła innej natury, ale Eugeniusz nie chciał się do nich przyznać.

Obawiał się, że ją zrani, a wtedy Artemia go porzuci i już nie będzie chciała go widzieć, a tego by nie zniósł. Miał na tym świecie tylko ją, bo wszyscy inni odeszli. Została mu tylko matka wyżywająca się na nim na każdym kroku za to, że jej małżeństwo z jego ojcem nie należało do szczęśliwych, i siostra, która doprowadziła jego najlepszego przyjaciela do grobu. Nie mógł, nie chciał zostać bez Artemii...

— Tak, o to. Boję się, jak zareaguje twój ojciec. Miałem cię uczyć, a tymczasem cię uwiodłem...

— Wcale mnie nie uwiodłeś — odparła mu na to zdecydowanie. — Ja sama się w tobie zakochałam, a jeśli ojcu się to nie podoba... To będzie musiał sobie jakoś poradzić i tyle.

Pod greckim słońcemWhere stories live. Discover now