III. Inna strona Eugeniusza

129 29 114
                                    

Artemia miała dość doglądania kóz. Westchnęła męczeńsko i usiadła na kawałku skały wystającym ze zbocza. Po miesiącach spędzonych na lądzie, w Atenach, gdzie mieszkała rodzina jej matki, odzwyczaiła się od pracy. Najchętniej leżałaby całymi dniami i czytała książki, jednak w domu niewiele ich było, a żeby kupić nowe musiałaby wybrać się z powrotem na ląd, co miało nastąpić dopiero za kilka miesięcy.

Rozłożyła się na kamieniu i wystawiła twarz do słońca. W końcu mogła to robić. Jeśli coś jej przeszkadzało w życiu z rodziną matki, to fakt, że nie mogła czynić tego, co się jej żywnie podobało. Ojciec pozwalał jej na wszystko i nie obchodził się tym, że coś nie uchodziło damie. Z ciocią Marią jednak nie było tak łatwo. Ona uważała, że Artemia jako młoda dama nie powinna wystawiać twarzy na słońce, rozmawiać z młodzieńcami, których znała jej zdaniem zbyt słabo, odziewać się w za krótkie sukienki, a nawet biegać po domu. Gdyby tylko jej drogi tatuś to usłyszał! Nie miała wielkich wymagań, ale jak nic innego ceniła sobie wolność. A w Atenach były tylko zakazy. 

— Wszystko z tobą w porządku? — Dobiegł ją nagle zaniepokojony głos. 

Po chwili stanął przed nią wysoki, ciemnowłosy młodzieniec o błękitnych oczach. Przetarł mokre od potu czoło i uśmiechnął się blado, ukazując proste zęby. 

— Wszystko dobrze, Artemio? — ponowił pytanie. 

— Tak, Jorgosie. Po prostu... Nudzi mi się tu. 

— Nie dziwię ci się, w końcu przez tyle czasu byłaś w Atenach, odwidziały ci się te nasze wiejskie rozrywki. 

— Może trochę... — westchnęła. — Pomóż mi wstać, trzeba zrobić coś pożytecznego. 

On jednak nie usłuchał. Zamiast tego podbiegł do Artemii i przewrócił ją na trawę. Dziewczyna zaśmiała się perliście i położyła dłoń na jego karku. Jorgos również wybuchnął śmiechem i zaczął nawijać sobie jej włosy na palce.

Rozłożyli się na trawie i wystawili twarze do słońca. Artemia mogłaby się rozkoszować taką pogodą przez wieczność. Cieszyła się, że przyszła na świat i mieszkała w Grecji. Tylko tu słońce świeciło tak mocno i jasno, a bryza wiała tak przyjemnie. Grecja była jedynym takim miejscem na świecie. Kochała ją całym sercem.

— I jak z tym planem twojego ojca, co? Załatwił ci te lekcje u tego całego właściciela? — zapytał młodzieniec. 

— Tak. Dziwne, że się zgodził. Chyba mu się nudzi — zaśmiała się perliście.

— Mam nadzieję, że nie zrobi z ciebie jakiejś nadętej panienki.

— No wiesz ty co! Ja i nadęta panienka?

Nie wyobrażała sobie, jakim cudem przyjaciel mógł tak o niej pomyśleć. Przecież znali się od tak dawna, że na pewno wiedział, że wcale by nie mogła się zachowywać w ten sposób. A już na pewno nie przy nim. Przecież już jako dziecko tylko brykała i wszystkim dokuczała. Mogła nabrać nieco ogłady, ale wiedziała, że nigdy nie stanie się jedną z tych okropnych napuszonych panien. 

— Ja tylko patrzę na to realistycznie. Co on w ogóle tu robi? Po co tu nam taki fircyk z Petersburga? Chce realizować carskie plany podboju naszych ziem? 

— Nie wiem. Ojciec mówi, że on miał tu posiadłość od lat. Wcześniej ponoć przyjeżdżał tu ze swoim ojcem, a teraz... Nie wiem, co go tu przygnało.

— To bardzo dziwne. Przecież ten dom stał niemal pusty od dwudziestu lat, czasem tylko przyjeżdżał tu na parę tygodni, ale nigdy nie mówiono o tym, że przeniesie się tu na stałe. Może przewróciło mu się w głowie na starość. 

Pod greckim słońcemWhere stories live. Discover now