Rozdział XIV

57 7 0
                                    

Lancaster, PA

Idąc chodnikiem w kierunku mieszkania Henry'ego czuję na czole pierwsze krople deszczu. Faktycznie, kiedy sprawdzałam pogodę to w nocy miały być jakieś przelotne opady. Nie sądziłam, że jest tak późno. Kolejna kropla na moim czole, następna na ramieniu. Henry wciąż trzyma mnie za rękę i nie zamierza puścić. Jest to niezwykle przyjemne uczucie. Pomijając fakt praktyczności, bo istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że potknę się na tych okropnych obcasach o nierówną kostkę brukową i wywinę orła. Unoszę wzrok, by spojrzeć na jego twarz. Przez całą drogę się nie odzywa, nie wiem, czy się uśmiecha, czy nad czymś zastanawia. Znów mam deja vu. Jedenaście lat temu szliśmy po plaży, przemoczeni do suchej nitki, trzymając się za ręce. Wtedy go kochałam, taką głupiutką, pierwszą, młodzieńczą miłością. To już nie było zauroczenie, tylko coś innego. Coś, co czułam całą sobą, nie tylko motylki w brzuchu. Henry miał wtedy ze sobą torbę, najważniejsze rzeczy. Chciał uciec, a ja mu przeszkodziłam. Wtedy sądziłam, że postępuje dobrze, że mu pomogę, że damy radę. Przeliczyłam się niestety. Pod wpływem wspomnień wysuwam dłoń z jego uścisku. Potrzebuję stworzyć dystans między nami. Nie mogę pozwolić, by to się powtórzyło. Powinnam wrócić do swojego postanowienia o czysto fizycznej relacji, bez wplatania zbyt dużej dawki uczuć. Tak będzie lepiej dla nas, a co najważniejsze dla mnie. Nie mogę więcej cierpieć przez faceta, bo wiem, że kolejny raz nie dam sobie z tym rady. Jestem skorpionem, mam silną psychikę, dam sobie radę z wieloma rzeczami, ale...gdzieś jest granica udawania, koczowania, samego egzystowania. Wiem, że ,,przeżyję", jednak co to naprawdę oznacza?

- Też o tym myślisz? – pyta Henry spoglądając na swoje buty. Unoszę głowę i ostatkiem sił znów spoglądam na jego twarz. Ciemne, kręcone włosy, zapewne tygodniowy zarost, zaciśnięta szczęka. Powoli oddycha, jednak nie patrzy na mnie. A ja zaczynam znów w nim widzieć zagubionego nastolatka, z dłuższymi włosami, gładką, niewinną twarzą. Nie mogę nic powiedzieć. Czuję, jak zaciska mi się gardło. Naprawdę go kochałam. Szczerze. Moje serce rwie się ku niemu. Zaciskam tylko dłonie starając się jakoś nad sobą zapanować. Tak bardzo chcę go w tej chwili pocałować, powiedzieć, że będzie dobrze, że świat jest zły. Jednak z każdą mijającą sekundą rozum znów powraca. Henry jest dorosłym facetem, który zapewne doskonale zdaje sobie sprawę z błędów, które popełnił. Jest panem swojego życia, sam decyduje.

- Tak. Stare czasy, ale cieszę się, że jestem teraz w zupełnie innym miejscu w życiu – odpowiadam oschle. Staram się jak najszybciej urwać temat. Nie wiem co powinnam zrobić. Odwrócić się na pięcie i wrócić do siebie czy dalej iść razem z Henrym. Pożądanie seksualne chyba nie może być aż tak silnym argumentem. W tym momencie deszcz zaczyna mocniej padać. Uznaję to za potwierdzenie. Henry zdejmuje z ramion skórzaną, cienką kurtkę i zakłada mi ją na głowę.

- Nie musisz, nie jestem z cukru – mówię marszcząc brwi. Już nie wiem, czy chce być oschła czy miła, czy może zalotna i uwodzicielska, by znów zapomnieć i skupić się tylko na jednym.

- Mieszkam za rogiem, więc zaraz będziemy na miejscu – oznajmia jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na moją odpowiedź. Wzdycham po cichu znów czując się jak bohaterka tego serialu o wampirach. Beth, zdecyduj się do cholery czego ty chcesz! Podświadomie widzę tego diabełka na moim ramieniu, który chichocze i aniołka z palpitacją serca.

Po chwili jesteśmy przed kamienicą, w której mieszka Henry. Bardzo ciekawa lokalizacja, mając na względzie fakt, że na parterze znajduje się piekarnia i zakład pogrzebowy obok siebie. Henry otwiera drzwi i wchodzimy na drugie piętro. Oczywiście po drodze prawie udaje mi się wyzionąć ducha z tego wysiłku. Czuję też, że ilość alkoholu, którą wypiłam była dla mnie wystarczająca. Słyszę w głowie głos Belli: ,,wycziluj, słońce" – no dobrze, wycziluję. Henry otwiera drzwi mieszkania i moim oczom ukazuje się małe, ale czyste i zadbane pomieszczenie, czyli otwarta na salon mała kuchnia. Zdecydowanie mieszka tu mężczyzna. Ciemne blaty, szara kanapa, książka na stoliku, brak jakichkolwiek zdjęć. Dostrzegam nawet rower na balkonie, który jest oparty o drzwi. W zlewie leży jeszcze talerz po obiedzie i kubek po kawie. W sumie nie wiem czego się spodziewałam.

Bez Zasad [18+]Where stories live. Discover now