Prolog

709 20 2
                                    


Charlestone, 6 lipca 2010

Ocean tego wieczoru był niezwykle spokojny. Siedziałam na piasku z głową schowaną pod obszernym kapturem bluzy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu. To nie było miejsce dla mnie. Wiedziałam o tym od początku, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ten wyjazd to będzie tragedia. Jednak rodzice naciskali na kolonie. Chcieli, żebym miała niezapomniane wakacje, bym w końcu wyszła z domu. Ale co na to poradzę? Zdecydowanie wolę zatracić się w wyimaginowanym świecie niż na siłę przebywać z ludźmi, którzy nic dobrego nie wniosą do mojego życia. A dzisiejszy dzień? Kolejny zmarnowany na próbę dostosowania się do otoczenia. Zawsze i wszędzie znajdzie się taka Amy, pusta królowa szkoły, która myśli, że wszystko się jej należy. A i jej świta nie należy do najmądrzejszych. Nie żebym powielała stereotypy znane z filmów i seriali. W końcu skądś się wzięły. Ale wracając do tematu... Amy stwierdziła, że świetnie będzie zabawić się czyimś kosztem i wpadła na błyskotliwy pomysł oblania napojem drobnego chłopaka w okularach, po czym wręcz wykrzyczała, że popuścił. Sądziłam w wieku szesnastu lat jest się inteligentniejszą osobą, ale w tej sytuacji niejeden przedszkolak wykazałby się większą dojrzałością od Amy. Oprócz niej jest jeszcze Henry. Absolutnie nie wiem co mam o nim myśleć. W jednej chwili szczerze się do mnie uśmiecha i zagaduje, a w drugiej przeradza się w pustaka ze świty Amy. Na szczęście nie jestem jedną z tych dziewczyn, które czekają na swojego księcia na białym rumaku i rumienią się na widok prężących muskuły półgłówków. Ja chcę od życia czegoś więcej. Chcę być niezależna od nikogo, stawiać sobie cele, dążyć do nich i tylko sobie zawdzięczać sukces. Nie ma opcji żebym...

Nagle słyszę głośny śmiech dochodzący z tarasu jednego z domków przy plaży, w których mamy swoje pokoje.

- Nie mogę doczekać się jutrzejszego ogniska. – oświadcza Amy umizgując się do Henry'ego. Na sam dźwięk jej głosu odechciewa mi się żyć. Przewracam tylko oczami mając nadzieję, że jak najszybciej wejdą do środka. Gdybym mogła mieć jakąkolwiek super moc wybrałabym niewidzialność. Mogłabym wtedy niedostrzeżenie prześliznąć się obok nich, wrócić do pokoju i jakoś przetrwałabym te ostatnie dni kolonii. A po drodze może nastraszyłabym Amy kilka razy. Tak ewentualnie tylko, gdyby bardzo mi się nudziło.

- Zobacz! Nudziara tam siedzi! – znów ten skrzeczący głos. Za jakie grzechy? Absolutnie nie mam ochoty wdawać się z nią w dyskusje. Wstaję, otrzepuję ciało z piasku i chowając ręce w kieszenie bluzy kieruję się w stronę domku obok. Wchodząc po schodach widzę kątem oka lepiącą się do chłopaka Amy. Ile ja bym dała, żeby móc teraz być w moim pokoju, przykryć się kocem i poczytać książkę. Ale nie. Rodzice stwierdzili, że potrzebuję znajomych, że powinnam korzystać z życia, z młodości, wyszaleć się. Ale nie mogą zrozumieć, że nie jest mi to do szczęścia potrzebne. Opieram się o drewnianą barierkę tarasu, chcąc jeszcze przez chwilę popatrzeć na spokojny ocen. Jest ciemno, a chmury wydają się być niesamowicie ciężkie. Jakby za chwilę miał runąć z nich deszcz. Słyszę trzaśnięcie drzwiami, na co mimowolnie się wzdrygam. Oho, chyba kłopoty w raju. Amy zniknęła z mojego pola widzenia, zapewne przed chwilą teatralnie trzasnęła drzwiami, a Henry schodzi po schodach. Okazuje się, że chłopak zmierza w moją stronę.

- Przepraszam, że byłaś świadkiem...tego. – mówi zbliżając się do mnie. Wchodzi po schodach tarasu, na którym stoję. Każdy stopień skrzypi pod jego stopami. Nie wiem jak mam się zachować, w końcu ta sytuacja w ogóle mnie nie dotyczy. Ale czego on chce?

- Wasza sprawa, ja nic nie słyszałam. – mówię mrużąc podejrzliwie oczy. Uśmiecha się półgębkiem i również opiera się o barierkę. Jest może metr, półtora ode mnie. Widzę jak pojedyncze pasmo ciemnych włosów opada mu na twarz. Od razu poprawia fryzurę zakładając je za ucho. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się to nawet urocze. Pomijając fakt, że chwilę temu pokłócił się ze swoją dziewczyną. Stoimy tak w ciszy, oboje patrzymy na ocean. Nagle, jakby chmury wysłuchały moich wcześniejszych myśli, zaczyna padać deszcz. Najpierw pojedyncze krople, by za chwilę rozpoczęła się ulewa. Nie mogąc dłużej wytrzymać w tak niezręcznej ciszy odwracam się do Henry'ego.

- Dobranoc. – mówię kierując się już w stronę drzwi domku.

- Dobranoc, Beth. – odpowiada szeroko się uśmiechając. Jestem zdezorientowana. Na sekundę przechylam głowę, czekając czy jeszcze coś powie, czy może wykona jakiś ruch. Ale nic z tego. Henry wciąż opiera się o barierkę uśmiechając się do mnie. Nie przeszkadza mu deszcz ani moje zmieszanie. Po prostu odpuszczam i zostawiam go samego. Zamykam za sobą drzwi. Nie zdaję sobie sprawy z tego, ile ten chłopak jeszcze namiesza w moim życiu. 

Bez Zasad [18+]Where stories live. Discover now