Rozdział XI

104 9 0
                                    

Lancaster, PA

Chyba każdy zna to uczucie, kiedy pękną usta. Szczypanie, pieczenie, dyskomfort – po prostu ból. A język mimowolnie, co chwilę zmierza w tamtą stronę, żeby dać chociaż chwilowe ukojenie. Ale niestety, powstaje wtedy błędne koło, bo miejsce pęknięcia wysusza się coraz bardziej, ból staje się większy. Najlepszym wyjściem w tej sytuacji jest posmarowanie ust jakąś specjalistyczną maścią czy balsamem. I mam wrażenie, staję się masochistką. Myślałam, że to Henry jest tym cholernym językiem, który drażni moje serce i sprawia większy ból...ale teraz wydaje mi się, że to ja jestem językiem. Tylko gdzie jest moja maść?! Co nią jest? Lub kto?

Siedzę więc w knajpce, podczas przerwy na lunch z telefonem w ręku. Już chyba pięć razy miałam wysłać wiadomość do chłopaka z aplikacji. Niejaki Felix, wysoki, przystojny blondyn o skandynawskiej urodzie. Waham się. Mieszam tylko widelcem sałatkę z tofu, którą zaraz zwymiotuję. Mam jej już dosyć, ale nic innego bez mięsa nie znalazłam w menu. Jednak mimo wszystko mam dobry humor. Dzisiaj oprowadzam grupę z sanatorium. Wręcz się o nich biłam. Są dla mnie jak masaż pleców po godzinach użerania się z głośnymi nastolatkami, którzy chcą sobie nawzajem zaimponować. Jestem już za stara na takie gierki, ale obawiam się, że mogłabym stracić pracę.

- Cześć, Beth – słyszę znajomy głos. Szybko dociera do mnie do kogo należy. Serce podskakuje mi do gardła.

- Michael – mówię z przekąsem starając się by jego imię zabrzmiało jak najbardziej ironiczne. Nie mam zielonego pojęcia czy mi się to udało. W każdym razie, w mojej głowie brzmiało świetnie.

- Mogę?

- A w jakim celu? – Mrużę oczy i przechylam głowę. Nie mam najmniejszej ochoty na jego towarzystwo. Jestem tylko ciekawa czy czeka na swoją młodziutką koleżankę czy może właśnie go wystawiła.

- Rozmowy – odpowiada odsuwając sobie krzesło. – Więc... co u ciebie słychać?

- Chyba sobie żartujesz – prycham. – Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Poza tym, czekam na kogoś.

- Beth, proszę cię, nie bądź taka uparta. Minęło już tyle czasu. Tęsknię za tobą, cholernie – spogląda mi głęboko w oczy. W jednej chwili przypominam sobie wszystkie dobre chwile, które spędziliśmy razem. Wakacje, wizyty u moich rodziców i dziadków, wspólne imprezy na studiach. On naprawdę mnie kochał...przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiem co mu strzeliło do głowy. Był ostatnią osobą na Ziemi, po której spodziewałabym się takiego czegoś. A może to dlatego, że wcale go nie znałam? Znałam tylko wierzchnią warstwę, która mi odpowiadała. Między nami było po prostu w porządku, tak jak miało być. Neutralnie i bezpiecznie.

- Ja nie tęsknię, Mike – kiwam przecząco głową. – Gdyby nie ta... sytuacja, teraz bylibyśmy po ślubie. Nieszczęśliwi, razem tylko z przyzwyczajenia. Dobrze się stało. Jestem szczęśliwa w miejscu, w którym jestem – uśmiecham się do niego łagodnie i wstaję zabierając torebkę. Podsuwam mu sałatkę pod nos życząc smacznego, po czym kieruję się w stronę wyjścia.

- Ale ja cię wciąż kocham, Beth – słyszę za sobą. Momentalnie uginają się pode mną nogi, jednak szybko się otrząsam. Nie odwracam się, idę przed siebie. Nie daję po sobie poznać, że mnie to zabolało. Jak może mnie wciąż kochać po tym co mi zrobił? Na weselu Annie nie myślał o tym, że mnie kocha. Myślał przyrodzeniem. Odblokowuję telefon i wysyłam wcześniej napisaną wiadomość do Felixa. Ani Michael, ani Henry, ani żaden inny facet nie będą mieć nade mną kontroli. Finalnie dla żadnego z nich nie będę wystarczająca, będą chcieli czegoś innego. Michael pragnął laski od złotych sandałków, Henry pragnął Amy. I tyle w temacie związków. Czas na moich seniorów

Bez Zasad [18+]Where stories live. Discover now