Rozdział IX

102 8 3
                                    

Lancaster, PA

Siedzę na kanapie i się pocę. Temperatura w mieszkaniu zdecydowanie sięga trzydziestu stopni. Wiatrak stojący metr ode mnie nie przyczynia się do poprawy warunków panujących w mieszkaniu. Boję się wstać, bo będzie się to wiązało z oderwaniem skóry z ud, która przykleiła się do kanapy. Laptop oparty o moje nogi też ledwo zipie. Czuję, że z tego wszystkiego zaczyna boleć mnie głowa. Spoglądam w stronę Hagrida wylegującego się na fotelu. Widok jego długiej sierści sprawia, że automatycznie robi mi się jeszcze cieplej.

- Trzymaj – słyszę głos Belli, która podaje mi wodę z lodem...a raczej lód z wodą. Kiedy odbieram od niej szklankę siada obok. Zabiera mi przestrzeń, a co najważniejsze sprawia, że jest jeszcze bardziej duszno.

- Dzięki, ale mimo wszystko zaraz i tak umrę – odpowiadam przykładając sobie lodowatą szklankę do policzka. Odczuwam chwilową ulgę, jednak mam wrażenie, że po chwili szklanka staje się gorąca. Patrzę na otwarty dokument i ilość tekstu pracy zaliczeniowej, jaką udało mi się napisać. Jestem załamana. Mam dosyć wszystkiego. Pracy, studiów, ludzi, życia. Po prostu dosyć. Hibernacja wydaje się być idealnym rozwiązaniem.

- Też się topię – wzdycha. – Bo dla niektórych warto się roztopić – patrzy na mnie maślanymi oczami wypowiadając kwestię z bajki.

- Chciałabym być teraz tym bałwanem – odpowiadam uśmiechając się. Opieram głowę o zagłówek i ścieram pot z czoła. W tym momencie marzę o burzy i ulewie. O zachmurzonym niebie, braku słońca...i o tym cudownym, rześkim powietrzu po burzy. O wyjściu na plażę, kiedy niebo jest ciemne, a fale wzburzone. O wiejącym lekko wietrze, który plącze włosy i chłodzi ciało. Może to czas na wycieczkę do rodzinnego Reading? Nad rzekę Schuylkill, która ma swoje źródło u podnóży Appalachów. Nie. Zbyt dużo wspomnień, tych negatywnych.

- Tak bardzo nie chce mi się iść do pracy – wzdycha Bella.

- Możemy się zamienić, ja pójdę, a ty napiszesz mi tą pracę o sposobach mumifikacji – śmieję się odkładając laptop na stolik.

- Sądzę, że twój włoski i moja znajomość Egiptu są na podobnym poziomie.

Uśmiecham się tylko na słowa przyjaciółki i podchodzę do okna. Opieram się o parapet nie mając już weny ani ambicji do pisania pracy. Obserwuję garstkę ludzi przechadzających się ulicą. Jestem zdziwiona, że zdecydowali się wyjść dobrowolnie z domów w taką pogodę. Przez myśl przeszedł mi pomysł, by wybrać się do Sixth Ward Park, w którym jest odkryty basen i fontanny, ale zdaję sobie sprawę z ilości ludzi, którzy wpadli na to samo. Nie wiem co ze sobą zrobić. Tak strasznie mi się nudzi, a żadna z rzeczy, które muszę zrobić nie jest na tyle interesująca. Kiedy Bella szykuje się do pracy ja tylko snuję się jak cień po mieszkaniu. Z łóżka przechodzę na kanapy, a z niej na balkon i tak w kółko. Po drodze zahaczam tylko o łazienkę lub lodówkę. Opadam w końcu na ławkę, na balkonie. Do głowy przychodzi mi fantastyczny pomysł wyszukania Henry'ego na FaceBooku. Co ciekawe, wcześniej, przez tyle lat nigdy tego nie zrobiłam. Kiedy się poznaliśmy ten serwis nie był na tyle popularny, a później...starałam się o nim zapomnieć. Pamiętam, że na jednym z panieńskich konkretnie zabalowałam i przyszło mi to do głowy. Ale nie mogłam go znaleźć. Teraz jednak wiem, gdzie mieszka, w jakim zawodzie pracuje. Powinno być łatwiej. I jest. Znajduje Henry'ego Blaine'a. Na zdjęciu profilowym stoi na plaży, widać jego prawy profil, a niebo za nim jest ciemne, ciężkie. Marszczę brwi. Głupi przypadek, że chwilę temu dokładnie o tym myślałam. Przeglądam jego profil. Nie ma zbyt wielu informacji. Kilka udostępnionych postów dotyczących zbiórek w schronisku, ostatniego meczu i sprzedaży samochodów. Informacje... pracuje w Warsztacie Samochodowym Mac'a. Ale, że co? Że McDonald jest obok? Głodnieję w momencie. Może to dobra okazja, żeby...Nie. Beth, wybij sobie ten pomysł z głowy. Jest cholernie głupi. Kiedy Henry był tutaj ostatnio po prostu wyszedł. To oznacza, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć. Ale z drugiej strony, dlaczego on o tym ma zadecydować? Nie mogę przepuścić takiej okazji. Muszę mu pokazać, że to nie on decyduje, też mam coś do powiedzenia. Szukam adresu tego warsztatu. Okazuje się, że znajduje się niespełna kwadrans spacerem od mojego mieszkania. To tak dziwne, że nigdy wcześniej na siebie nie wpadliśmy. W komunikacji miejskiej, w parku, w knajpie. Gdyby Bella była teraz obok mnie zapewne uznałaby, że to przeznaczenie, że tak właśnie miało być, Wenus i Pluton ułożyły się w linii prostej i bum, spotkaliśmy się. Parskam śmiechem wyobrażając sobie przyjaciółkę mówiącą o tym z przejęciem i entuzjazmem w głosie.

Bez Zasad [18+]Where stories live. Discover now