Rozdział 9

5.9K 430 32
                                    


      Dziś nawet nie spojrzałem na szare poranne niebo. Nie sprawdziłem czy będzie padać. Nawet nie odwróciłem się w stronę okna.

Nie spałem dziś spokojnie, mimo iż powtarzałem sobie cały czas to samo.

"Victor żyje".

Ciepła nie ofiarowała mi nawet czysta biała pościel w moim łóżku, które zwykłem zajmować podczas pobytu w tym zamku. Było mi zimno, ale nie towarzyszyło mi to typowe zimno. Nie to, kiedy stoisz bez żadnej narzuty podczas śnieżycy. Nie to, kiedy zapominasz zamknąć szczelnie okna. Ale to, kiedy nie ma przy tobie długo kogoś kto dawał ci to ciepło, nawet o tym nie wiedząc.

Victor był taką osobą, a ja przekonałem się o tym dopiero dzisiaj rano. Zaczęło mi brakować tych nagłych pobudek spowodowanych jego wygłupami a to był dopiero pierwszy dzień.

Powinienem był przestać o tym myśleć kiedy szykowałem się już na śniadanie, jednak moje serce nie chciało przepuścić myśli że nie mogę teraz go zobaczyć i sprawdzić czy na pewno wszystko z nim w porządku.

I tak znalazłem się tu. W skrzydle szpitalnym zamku, w którym teraz jedynymi osobami byłem ja i ' śpiący' Victor. Gdy tylko wszedłem do środka, pielęgniarki zrozumiały aby dać nam swobodę i wyszły, zostawiając nas samych.

Sam nie wiem jak znalazłem to miejsce. Kiedy z pomocą strażników królewskich przynieśliśmy tu blondyna, Onica kazała mi iść się przebrać i nie mogłem ich odprowadzić. Może szczęście, może wyczuwałem jego bliskość. Nie wiem.

Usiadłem przy jego łożu i wpatrywałem się w nieruchomą twarz wampira. Odkąd tu jesteśmy, ani razu nie widziałem go w hibernacji. Ciekawe, wygląda jakby najzwyczajniej w świecie spał i w każdej chwili mógłbym go obudzić.

Ale potrzebował odpoczynku i czas na zregenerowanie się, po tym jak mnie uratował. Ja mogłem tylko czekać aż w końcu otworzy oczy.

Zazwyczaj jestem bardzo cierpliwy, jednak w tej chwili miałem ogromną nadzieję że zaraz to nastąpi.

A jednak, nawet gdy złapałem jego zadziwiająco zimną rękę, nie dał żadnego znaku życia. Normalna osoba pomyślałaby, że już dawno nie żyje ponieważ nawet nie oddychał. Sam przez chwilę tak myślałem, jednak przypominałem sobie słowa Onicii i po chwili jedyne co mi towarzyszyło zamiast strachu to ulga.

Ściskając mocno jego dłoń, uśmiechnąłem się do niego. Do głowy wpadł mi dosyć głupi pomysł, jednak postanowiłem go spełnić.

-Dziękuję, Victorze. Uratowałeś mnie a teraz musisz za to cierpieć. Będę Ci wdzięczny do końca życia ale teraz nawet nie wiesz jak bardzo chcesz żebyś się obudził. Nie wierzę, że to mówię ale lepiej ci w tym złośliwym uśmiechu niż ten wyraz twarzy który teraz nosisz- szepnąłem i usiadłem na wolnym kawałku jego łóżka.

-Pomyślałem, że może mnie słyszysz. Może hibernacja to odpowiednik ludzkiej śpiączki, a ponoć ludzie słyszą innych podczas tej choroby. Oh nie, poczekaj. Przecież ludzie zapadają w śpiączkę po urazie głowy a ty na szczęście, lub nie, złamałeś tylko kręgosłup... Nie, to nie to co chciałem powiedzieć. Wybacz mi, po prostu chcę żebyś już się obudził. Wiem, że to już niedługo ale im szybciej tym lepiej.

Popatrzyłem ostatni raz na nieruchome twarz wampira po czym puściłem jego rękę i zszedłem z łoża szpitalnego.

Onica zapewne już na mnie czekała, nie powinienem był nawet tu przychodzić. Teraz gdy wychodziłem ze skrzydła szpitalnego czułem że czuję się jeszcze gorzej ze świadomością że musi tam leżeć sam, mimo iż nawet o tym nie wie.

Do NotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz