ROZDZIAŁ CZWARTY

70 8 0
                                    


                – Tato, przestań! Proszę, przestań! – wołał Jakub, ciągnąc za rękaw swojego ojca, a po jego twarzy spływały łzy.

Mężczyzna go zignorował, w zamian popychając młodego Jakuba na ziemię. Szatyn obserwował, jak jego tata rzuca szklankami w ściany, przez co dookoła rozprysły się kawałki szkła.

– Mogłeś ją zatrzymać! – wrzasnął na dwunastolatka. – Byłeś tam! Dlaczego jej nie zatrzymałeś?!

– Nie wiedziałem, że zeskoczy z urwiska! – odkrzyknął, nie mogąc powstrzymać łez.

– To wszystko twoja wina!

Jakub krzyknął z bólu, gdy w stronę ściany została rzucona kolejna część porcelany, której kawałek wbił się w jego brzuch.

– Szymon!

Jakub usiadł prosto, a spomiędzy jego warg wydobył się ciężki oddech. Oparł się o łóżko, zamykając oczy oraz dłonią dotykając blizny na brzuchu.

To tylko złe wspomnienie.

– Jak mogłeś to znowu zrobić?!

To nie brzmiało jak wspomnienie.

Chłopak wstał z posłania, otwierając drzwi i siadając na szczycie schodów. W ten sposób mógł wszystko usłyszeć, ale mógł również szybko pobiec do swojego pokoju, gdyby nastała taka potrzeba. Czekał, aż wydarzy się coś jeszcze.

– Szymonie, odpowiedz mi!

– Nic mi nie zostało! – Jakub podskoczył przez wrzask swojego ojca. – Wiktoria była dla mnie wszystkim... Moją ostoją, moją ukochaną. Teraz odeszła, a ja nie mam nic!

– Nie masz nic?! Masz piękną córkę, którą zaadoptowałeś, by dać jej szansę na lepszą przyszłość! Niesamowitego syna, który ma dobre serce i robi to, co dobre bez względu na konsekwencje. Masz mnie! – Chłopak przygryzł wargę, słuchając, jak Bet krzyczy na mężczyznę. – Było z tobą już tak dobre i naprawdę myślałam, że zmieniłeś się na lepsze.

– Jak mam o tym zapomnieć, skoro każdego dnia widzę Wiktorię w Jakubie? Skoro ciągle widzę mojego syna, który powinien był powstrzymać ją przed skoczeniem? Mojego syna, który jest dokładnie taki jak ona?

Młody Miller pozwolił samotnej łzie potoczyć się po jego policzku. Jego własny ojciec obwiniał go za śmierć matki.

– Oboje wiemy, że to nie wina Jakuba. To ty ciągle się upijałeś i na nią krzyczałeś! To ty rozerwałeś ją na strzępy. To ty ją niszczyłeś, bo jesteś alkoholikiem! Moglibyśmy uniknąć tego wszystkiego, gdybyś cenił swoją rodzinę bardziej niż ten głupi alkohol!

Jakub chciał, by każde słowo Bet było kłamstwem, jednak było prawdą.

Wstał i wrócił do swojego pokoju. Położył się na swoim łóżku, mocno zamykając oczy, gdy jego policzki stały się mokre od łez.

Może mógł zrobić coś, żeby uratować swoją mamę. Może mógł bardziej się starać. Może powinien zrobić coś innego niż samo patrzenie.

Może pewnego dnia zaakceptuje, że to nie była jego wina, ale to nie był ten dzień.



Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.



                – Janka Andrews. – Jakub uśmiechnął się zadowolony na widok podchodzącej do niego dziewczyny. – Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

– Chciałbyś razem pójść do szkoły? – zaproponowała brunetka z uroczym uśmiechem. – Prissy wyszła wcześniej na dodatkowe lekcje z panem Phillipsem, a Billy poszedł ze swoimi przyjaciółmi.

– To byłaby przyjemność. – Uniósł kąciki ust i wyciągnął rękę, Janka złapała go pod ramię, kiedy oboje udali się w stronę lasu.

– Jak tam po powrocie do Avonlea? – zapytała chłopaka po kilku minutach pogawędki.

– No cóż, nie jest tam jak w innych miejscach, w których byłem, ale czuję się bardziej jak w domu niż podczas podróży.

– Poznałeś jakichś nowych ludzi?

Niebieskie oczy Andrews zabłysły z ciekawości.

– Mnóstwo. – Szeroko się uśmiechnął. – Ale nikt z nich nie był aż tak ładny jak ty.

Janka spuściła wzrok na ziemię, a jej rumiane policzki stały się jeszcze bardziej różowe. Na jej twarzy uformował się szeroki uśmiech, który Jakub odwzajemnił. Uwielbiał, kiedy inni się uśmiechali i było jeszcze lepiej, gdy to on był powodem tego uśmiechu. Przykucnął, zrywając kwiat z ogrodu. Odgarnął kosmyk włosów za ucho dziewczyny, dodając do nich roślinę.

– Janka!

Jakub i Janka odwrócili się, po czym zauważyli idącą w ich stronę grupę dziewczyn. Szatyn posłał im uśmiech, dłonią przeczesując włosy.

– Widzimy, że zaprzyjaźniłaś się z Jakubem – odezwała się Józia, skupiając wzrok na ich splecionych ramionach.

– Och – mruknęła Janka i wyrwała rękę z uścisku. – Tylko odprowadzał mnie do szkoły.

– Jak romantycznie – skomentowała Ruby.

Jakub zaśmiał się nerwowo, drapiąc po karku.

– Do zobaczenia później, dziewczyny.

Posłał Jance ostatnie spojrzenie, zanim wszedł do budynku, siadając obok Cole'a.

– Dzień dobry, blondynku. – Szeroko się do niego uśmiechnął. – Co dzisiaj rysujesz? Mogę zobaczyć?

– Och, uch, nie. – Jakub zmarszczył brwi na jego słowa. – Jeszcze nie skończyłem, a nie lubię pokazywać ludziom nieskończonych rysunków.

Chłopak powoli pokiwał głową, rozumiejąc, co miał na myśli. Następnie ponownie się uśmiechnął, opierając podbródek na dłoni i posyłając blondynowi uśmiech. Cole rozejrzał się zestresowany, nie wiedząc, co robił Jakub.

– Co robisz? – Postanowił zapytać szeptem.

– Podziwiam. Nie widziałem cię od jakichś trzech lat. Pozwól mi.

– Czy ktoś powiedział ci, że jesteś trochę dziwny?

Mimo wszystko artysta lekko się uśmiechnął.

– Nie, zazwyczaj mówią, że jestem cudownym człowiekiem i jestem dość przystojny. – Puścił mu oczko z bezczelnym uśmiechem.

Cole pokręcił głową z uniesionymi kącikami ust.

– Widzisz to, Cole? To początek naszej pięknej przyjaźni.

A Cole się uśmiechnął, bo może szkoła nie będzie aż taka zła z Jakubem u jego boku.




ODWAŻNY ━ COLE MACKENZIEWhere stories live. Discover now