Levitated Mass

264 32 61
                                    

Zabranie na trening szkolnej drużyny koszykówki aparatu fotograficznego było strzałem w dziesiątkę, Cas siedział na trybunach w sali gimnastycznej i wodząc maleńkim sprzęcikiem za przemieszczającymi się po boisku chłopcami polował na godne uwiecznienia momenty, ostrożnie, oszczędzając klisze, a szkoda, bo bardzo chciałby móc robić zdjęcie co sekundę, by złapać absolutnie wszystko, Deana rozciągającego się i pokonującego salę wzdłuż i wszerz w czasie rozgrzewki. Deana kozłującego w miejscu i podającego do partnera z zespołu, Deana atakującego kosz przeciwnika na pełnym sprincie, Deana wbijającego piłkę w cel, przybijającego piątkę z kompanami i czekającego z ręką na biodrze na wznowienie gry. Gdyby wiedział, że będzie miał okazję obserwować coś takiego, całymi latami odkładałby na kamerę.

John Winchester gwizdnął, gracze wracali na swoje połowy kiedy pochwycił syna za łokieć.

– Co on tutaj robi? – kiwnął na Castiela głową. Poza brunetem na widowni nie było nikogo, Cas siedział z aparatem na kolanach i żółtym swetrem złożonym w kostkę obok siebie na ławeczce. – Przyszedł tu?

W tych pytaniach nie było niechęci, kpiny, jaka zabrzmiałaby w nich gdyby padły z ust jednego z chłopaków – było w nich zdziwienie, bo Johna Winchestera wyraźnie zaskoczyło pojawienie się na treningu drużyny (nawet tylko w roli widza) Castiela White'a. I trudno się mu dziwić, Casa ciężko kojarzyło się z czymkolwiek związanym ze sportem, na zwykły w-f uczęszczał jedynie z przymusu, na meczach się kibicować nie pojawiał. Nie osiągał na polu sportowym żadnych sukcesów, rozgrywki zdawały się go nie interesować. Albo nie pozwalano mu się nimi interesować. Tak czy inaczej, jakakolwiek nie byłaby prawda, trudno uwierzyć iż wpadłby na pomysł zjawienia się na trybunach samemu.

– Zaprosiłem go. Spytałem, czy ma wolne popołudnie.

John uniósł brew, ale nie skomentował tego.

– Jego ojciec wie?

– Jest w pracy.

– Nie powiedział mu. – To nie było pytanie.

– Raczej nie miał jak. Zaprosiłem go dopiero dzisiaj.

Chwila ciszy. Klepnął go w ramię.

– Nie wpakuj się w kłopoty – przestrzegł tylko i zagwizdał, wracając do prowadzenia rozgrywanego w ramach treningu meczu. – Macmillan! Czyś ty do reszty zdurniał?

Zadarłszy głowę, spojrzawszy na Casa, Dean machnął do niego, zasalutował, coś w tym rodzaju, a Cas odpowiedział uśmiechem, słodkim, ciepłym uśmiechem. Wracając ze sklepu z odzieżą do chevroleta kupili sobie po umówionej gałce, Dean wielkiej, czekoladowej, Cas truskawkowej. „Nie chodzisz na lody?", zagadnął blondyn, idąc z nim, chodnikiem. „A na shake'i?" „Tata nie pochwala takiego odżywiania się", Castiel odparł mu i pamiętał, że zerknął na niego, z ukosa. „Cóż", odchrząknął. „Przynajmniej ząbki masz ładne."

Dokładnie to czyniło Deana Winchestera tak odstającym w szkolnym tłumie, ktoś inny wyśmiałby go albo gorzej, kiedy to nie była przecież Casa wina, co jego tata pochwalał a czego nie. Dean rozumiał to i nie obarczał go tym, nie sprawiał, że czuł się źle przez coś co nawet od niego nie zależało, nie przysparzał mu z takich durnych powodów przykrości. Ktoś inny rzuciłby tekstem aka „co ty pierdolisz?" i roześmiał się w głos, Dean tak nie postąpił. Jak zwykle znalazł pozytyw.

Dean biegał po parkiecie sali, jego trampki piszczały kiedy się zatrzymywał, znów podejmował ruch i Cas obserwował ten „taniec" jak zaczarowany, Dean Winchester zdawał się jaśnieć na boisku, niczym anioł otoczony aureolą, jasnym blaskiem. Obserwował go i myślał o świętości, o tym jak straszne i zatrważające były obrazy i krzyże wiszące w domu ojca i jak pięknie i delikatnie wypadał w porównaniu z nimi ten chłopak, gdyby miał skojarzyć coś ze „świętością", pomyślałby o nim. Nie o ołtarzu w ciemnej komórce, nie o przerażającym malowidle z Arką. Nie o wielkim ukrzyżowanym Jezusie.

CARRIE (DESTIEL AU)Where stories live. Discover now