Rozdział 11 - Światło

167 12 69
                                    

Wrażenia minionego wieczoru odcisnęły na Ginny takie piętno, że przez całą noc przespała zaledwie dwie godziny. Miała w głowie mętlik. Jakkolwiek chciała o tym nie myśleć, ciągle przypominała sobie o wyznaniu Dracona. Zabił cztery osoby, więc na oczach wszystkich oparł się działaniu Veritaserum – eliksiru, który jeszcze nie zawiódł. Jak wielkie zbrodnie jeszcze musiał ukryć?

O ile w ogóle coś jeszcze ukrywa – pomyślała i szybko skarciła się za ten objaw słabości względem kogoś, kto dawał jej w zasadzie niewiele podstaw do zakładania optymistycznej wersji.

Jednak… dlaczego miałby kłamać przed nią? Czy byłby w stanie to zrobić, kiedy był całkowicie rozstrojony? Zapewniał, że nie zrobiłby tego, gdyby nie miał wyłączonych uczuć, w dodatku wcześniej uratował George'a, chociaż nikt go o to nie prosił. Zrobił to tak po prostu, odruchowo. Czy ktoś, kto ma takie instynkty, może być tak zepsuty, by z premedytacją zabić i popełniać zbrodnie?

Miała w głowie zbyt wiele pytań, na które nie znała odpowiedzi. Nie wiedziała też, czy powinna w ogóle mieszać się w jego życie, ale gdy patrzyła, jak spał na kanapie, nie umiała się temu oprzeć. Chciała być częścią jego codzienności, osobą, do której mógłby się zwrócić z każdą przeżywaną trudnością. Miała nadzieję, że nie był świadomy jej obecności, gdy przyglądała się jego łagodnemu wyrazowi twarzy, którego nie widziała prawdopodobnie nigdy wcześniej. Była świadoma, że wstawało słońce, ale nie miała serca go budzić. Postanowiła pogodzić się z faktem, że w ten sposób uziemiła go u siebie aż do zachodu. Najciszej, jak tylko potrafiła, zaciągnęła zasłonę i usiadła w fotelu, podpierając podbródek dłonią.

Ocknęła się trzy godziny później, a kark bolał ją niemiłosiernie. Nie przypuszczała, że widok Dracona uspokoi ją na tyle, by udało jej się zasnąć. On wciąż leżał w tej samej pozycji, tym razem dużo lepiej widoczny, ponieważ pokój rozjaśnił się od porannych promieni słonecznych, z ledwością pokonujących grubą zasłonę. Na szczęście nie były tak mocne, by wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę. Ginny, uznając całą tę sytuację za fortunne zrządzenie losu, dzięki któremu nie zobaczył tego, że lustrowała go wzrokiem, wstała z fotela i poszła się ubrać, ponieważ zamierzała choć na chwilę odwiedzić Norę, by upewnić się, czy George aby na pewno wyzdrowiał i czuł się dobrze. Molly z pewnością nie wypuściłaby go z domu po tym, co się stało.

Gdy wracała do salonu, wiążąc włosy w kucyka, podskoczyła ze strachu. Minutę wcześniej błogo śpiący Draco, tym razem stał przy zasłonie, próbując delikatnie ją odchylić.

– Na Merlina! – westchnęła.

– Spokojnie, nie miałem zamiaru jej odsłaniać – odparł. – Szkoda takiego ładnego dywanu, żeby stał się zbiorowiskiem popiołu.

– O to bym cię nie podejrzewała. Po prostu chwilę temu spałeś.

– Ale już nie śpię. Mogłaś obudzić mnie przed wschodem. Jakkolwiek nie widziało mi się utknąć w kościele na cały dzień, tak dzisiaj powinienem był się tam znaleźć.

– W… kościele? – spytała zdezorientowana. – Co ty możesz mieć do roboty w kościele?

– Moja rodzina jest z nim związana od pokoleń. Raczej kwestia tradycji niż faktycznej wiary… Ale członkowie rodu chrzczą się, pobierają i grzebią w obrządku anglikańskim. Ojciec jest w szpitalu, więc załatwienie pogrzebu spada na mnie. Ale ciężko to zrobić, kiedy nie można wyściubić nosa na zewnątrz nawet minutę po wschodzie słońca…

Chociaż próbował mówić spokojnie, w ostatnim zdaniu wybrzmiała jego irytacja. Zdawać się mogło, że czuł się winny. Winny, że przez tyle lat wciąż nie odnalazł sposobu na chodzenie w słońcu i to komplikowało wszystko. Nie mógł się przydać, kiedy był naprawdę potrzebny swojej rodzinie.

Magią i Krwią Pisane - Draco Malfoy i Ginny WeasleyWhere stories live. Discover now