Rozdział 1

17 2 0
                                    

Grudzień 2012

Zoya:

Wszystko układa się zbyt dobrze i bum – nagle mi odbija. Mam swoje fazy. Średnio raz na trzy albo cztery miesiące coś mi się odkleja we łbie i przestaję chodzić do szkoły. Proszę za to żula spod sklepu, by kupił mi flaszkę (niestety nie mam jeszcze dowodu) i zaczynam czas bez używania hamulca.

Najczęściej szlajam się ze starymi punkami po mieście albo chleję do lustra i mam w głębokim poważaniu szkołę, rodzinę i obowiązki.

Ale niestety, wszystko ma swoją cenę. Im wyższy szczyt, tym gorszy dołek. Im bardziej dzikie imprezowanie, tym gorszy powrót do trzeźwości.

Podczas pierwszych dni, gdy puszczają mi hamulce, jedyne, co czuję to wielka ekscytacja, moje wnętrze to zbiór samych, pozytywnych emocji, ale po chwili wszystko się zmienia i zaczynam czuć, że zbliża się upadek. To tak wszechogarniające uczucie, gdzie ekscytacja ustępuje panice i zastanawianiu się czy tym razem nie przegięłam na tyle, że umrę w cierpieniu.

Dlatego w poniedziałek, trzeciego grudnia, gdy obudziłam się rano już czułam zbliżające się piekło.

Z czarnym kapturem zarzuconym na głowę, lenonkami na nosie i słuchawkami weszłam do szkoły. Marzyłam o tym, by przespać cały dzień, ale przecież gniłam w łóżku przez ostatnie piętnaście godzin, więc chyba nadeszła pora, by się ogarnąć.

Nie zdążyłam nawet dojść do schodów, gdy przede mną zmaterializował się Tymon.

Boże, miej litość.

- Zoya – skrzywił się. – Cuchniesz alkoholem. – dodał z dystansem.

Widocznie moje obsesyjne, trzykrotne szorowanie podczas porannego prysznica nic nie dało – a i tak uważałam to za sukces, bo normalnie albo bym się nie zdecydowała na skorzystanie z tego dobrodziejstwa albo gniłabym dalej w łóżku.

- Ale z ciebie dżentelmen. – oznajmiłam drwiąco.

- Nie widziałem cię przez cały tydzień. – powiedział.

- Życie. – burknęłam.

- Właściwie to mam do ciebie sprawę. – wypalił nagle.

Wyminęłam go.

- Mało mnie to interesuje. – wzruszyłam ramionami i ruszyłam na górę.

Zwykle podczas takich dni paliłam w męskim kiblu, bo faceci nie zadawali pytań. Po prostu ustępowali mi miejsca na parapecie. Nie powinnam pokazywać się w oknie z fajką, ale miałam to totalnie gdzieś. Mogliby mnie wsadzić do kozy – też miałabym to gdzieś.

Tamtego dnia spędziłam tak wszystkie przerwy. Krycha nie przyszła, ale w sumie to też nie było nic nowego. Też zdarzało jej się wagarować.

Przed ostatnią lekcją, gdy grzałam parapet, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka weszło dwóch, nieznanych mi dotąd, chłopaków. Jeden z nich był wysokim brunetem z ciemnymi oczami, drugi natomiast był nieco niższy, był blondynem i miał zielone ślepia.

- Pukać nie nauczyli? – warknęłam zirytowana.

Ten niższy zagwizdał.

- Schowaj pazurki, maleńka. – poprosił stanowczo.

- Sekretariat liceum dla dorosłych jest piętro niżej, głąbie. – wycharczałam.

Spojrzeli na siebie, trochę zaskoczeni.

- Nam też miło cię poznać, Zoya. – westchnął ten wyższy.

Skrzywiłam się.

- Tymon nas do ciebie skierował. – dodał.

PO PROSTU ZOYAWhere stories live. Discover now