VI

216 12 3
                                    

POV. James

Z Pokoju Wspólnego moja siostra wybiegła zapłakana. Co się mogło jej stać? Ale z pewnością nie zrobił tego Lunatyk. On celowo nigdy by kogoś nie zranił.

— Co się jej stało? — zapytałem zmartwiony.

— Jest zła — odpowiedział krótko. — po raz kolejny swoim zachowaniem ją dobiliście.

Poczułem wyrzuty sumienia. Miał rację. Praktycznie od początku roku szkolnego jesteśmy skłóceni. Przynajmniej pośrednio. Bo z Syriuszem jest, ale czy ja staram się to zmienić? Wyszedłem z dormitorium i pobiegłem w kierunku, w którym zmierzała Marry.

POV. Marry

Siedziałam na błoniach naprzeciw jeziora. Instynkt mnie tu zaprowadził. Chociaż było to miejsce, mojej (prawie)śmierci. W oczach miałam łzy. Czemu oni mi to robią? Dlaczego tak bardzo mnie to boli? Czemu kurwa?! Łzy bezwładnie płynęły po moich bladych policzkach, teraz zaczerwienionych od złości.

— Marry — usłyszałam za sobą głos. Za plecami miałam drzewo, więc byłam odwrócona do postaci tyłem. Po głosie rozpoznałam, że to James. Nie odezwałam się. Na niego też byłam wściekła. Tak naprawdę przez cały czas, odkąd zaczął się rok szkolny miał we mnie wyjebane. Więc teraz ja też będę mieć w niego. Niech dowie się jak to jest. Moja twarz miała chłodny wyraz, ale oczy nadal miałam zaszklone. 

— Wysłuchaj mnie — na co on kurwa liczy?— wiem, że po raz kolejny zachowałem się jak kretyn. Po raz kolejny sprawiłem, że poczułaś się źle. Ale ja naprawdę nie chcę, żebyś się tak czuła. 

— Możesz mi powiedzieć na co ty liczysz? — odwróciłam się do niego twarzą wstając i patrząc  mu w oczy. — kto jak kto, ale ty powinieneś mnie najbardziej wspierać, jak nie rozumieć. To był twój wybór. Nie będę się zawsze z wami wszystkimi zgadzać i nigdy nie będę potulna jak baranek. Wbrew pozorom w Durmstrangu wcale nie miałam aż tak wyjebane w naszą relację, James. Bo bardzo mi zależało.. Za bardzo.. Ty już mi uświadomiłeś, ile dla ciebie znaczę. I to więcej niż raz. A znaczę tyle, co nic. Nie mam do ciebie żalu o to, skoro nie znałeś mnie, pomimo iż byłam twoją siostrą. Bo nie widziałeś, nie słyszałeś, nie byłeś przy mnie tyle lat. Dlatego po prostu odpuść, bo to i tak nic nie zmieni.. 

Widziałam ból na jego twarzy. Nie dałam się jednak zwieść. Już raz dałam się na to nabrać, ale nie tym razem. Poszłam w kierunku zamku, do dormitorium. Ignorując spojrzenia wszystkich Gryfonów poszłam do dormitorium. Nie chciałam być skłócona po raz kolejny z Blackiem i moim bratem, ale godność żyjącego człowieka też trzeba mieć. Wytarłam łzy z policzków i położyłam się na łóżku. Do pokoju weszła Lily. 

— Marry? Co się stało? — zapytała. 

— Nic — odpowiedziałam nazbyt ostro.

— Jak to nic? — zapytała po raz kolejny. — widać, że płakałaś. 

— Ja już mam ich po prostu dość — powiedziałam patrząc prosto w zielone oczy rudowłosej. — mam tego dość. Mam dość, że nic dla nich nie znaczę. W pierwszej klasie mieli we mnie wyjebane, traktowali mnie jak śmiecia. Uprzykrzali mi życie, a to, że byłam siostrą Jamesa nikogo nie obchodziło. A teraz nagle mam się zgadzać na wszystko, co zrobią lub powiedzą. Od tej pory stanę się naprawdę wredna. I chuj mnie będzie obchodzić, co wtedy sobie o mnie pomyślą. 

— Posłuchaj Marry.. — zaczęła przytulając mnie. — możesz robić, co chcesz, ale wiedz, że twój brat szybko z ciebie nie zrezygnuje. Tak samo reszta Huncwotów. Kiedy ciebie tutaj nie było cała czwórka się zadręczała tym, że przez nich ciebie nie ma. I prawdopodobnie może już nigdy nie wrócisz. Znam twojego brata wystarczająco długo, by stwierdzić, że jak się na coś uprze to szybko nie zrezygnuje. O ile w ogóle.. Od trzeciej klasy stara się ze mną umówić i pomimo, że go odtrącam to nie rezygnuje. A jestem przecież dla niego kompletnie obcą osobą, więc dla własnej siostry będzie w stanie zrobić wszystko. A nie mówię tego z sympatii do jego osoby. Przeciwnie ja nienawidzę Pottera. 

— Lily, ja też jestem dla niego kompletnie obcą osobą — w moich oczach tlił się smutek. — pomimo tego, że jesteśmy rodzeństwem. Nie znał mnie, nie widział, nie słyszał tyle lat. Bo sam stwierdził, że nie poznaje we mnie tamtej cichej Krukonki, która kochała się uczyć.. 

— Co nie zmienia faktu, że dla Huncwotów jesteś jak siostra — nie odpuszczała. —  możesz robić co chcesz, ale wiedz, że ja zawsze będę tu, żeby cię wysłuchać. Zawsze cię lubiłam. Od pierwszego roku aż do teraz. Niezmiennie od wielu lat. 

— Dziękuję — powiedziałam szczerze przytulając Gryfonkę. 

×××

Według swojego planu stałam się dla wszystkich Huncwotów, oprócz Remusa wredna. Ale nie mówię, że Lily nie miała racji. Bo miała. Teraz odbywa się kolejne spotkanie Klubu Pojedynków. 

— To teraz dobierzemy każdego z was w pary — powiedział profesor OPCM — to tak.. panna Evans z panem Potterem. 

Usłyszałam cichy jęk rudowłosej. Żal mi jej było. Profesor nadal wymieniał pary, aż w końcu doszedł do mnie. 

— Panna Potter z.. — porozglądał się po WS — z panem Blackiem. 

Osłupiałam. No nie. Wkrótce weszliśmy na podest. Zrobiliśmy odpowiedni gest różdżkami i pokłoniliśmy się sobie. Chociaż ja to ledwo głową skinęłam. Moja twarz miała kamienny wyraz. W Durmstrangu też był taki Klub Pojedynków, a ja byłam bardzo dobra w pojedynkach. Nie używałam wtedy nawet Czarnej Magii, chociaż miałam do tego pełne prawo.  O, giniesz Black.  Dotarliśmy na dwa przeciwległe końce podestu. 

— Coś czuję, że ten pojedynek przejdzie do historii Hogwartu — skomentował James. 

— To dobrze czujesz — odpowiedziała mu Lily ze strachem i troską w oczach. 

— Paniom pierwszeństwo — powiedział Black, zwracając się do mnie. 

— Zatem na co czekasz Black? — uniosłam brew, a WS wybuchnęła śmiechem. Element rozkojarzenia jest. Teraz niespodziewany atak. — Expelliarmus! 

Zaskoczyłam go, ale zdołał odeprzeć atak. Próbował mnie atakować, ale ja byłam szybsza, więc musiał bardziej skupić się na obronie. 

Depulso! Drętwota! Rictusempra! — I tak o to ostanie zaklęcie sprawiło, że wygrałam. 

— Gratuluję Marry — powiedział Black wstając. — miło było. 

— Taa bardzo — rzuciłam sarkastycznie. — mi również. 

Zeszłam z podestu, gdy nagle zobaczyłam węża pełznącego w moją stronę.  Wybuchła panika, a większość uczniów stawało na krzesłach lub uciekało. Ja jednak stałam spokojnie, jakby w transie. Nauczyciel próbował usunąć węża, ale był nasycony bardzo czarną magią. Miałam z nią do czynienia, ale nie mogłam od tak jej użyć, bo by mnie wywalili. Nagle poczułam ukąszenie. Zobaczyłam ciemność i poczułam czyjeś silne ramiona zabezpieczające mnie przed upadkiem. 
Czyżbym już umarła? 

×××

Opowiadanie liczy 1067 słowa. 

Znienawidzona miłość | Huncwoci [ ZAWIESZONE]Onde as histórias ganham vida. Descobre agora