Rozdział 10

775 85 10
                                    

       Na zegarku wybiła dwudziesta pierwsza. Za oknami już dawno było potwornie ciemno. Śnieg leżący na chodnikach odbijał światła latarni, szczególnie tej jednej - mrugającej, jakby wołała o pomoc. To właśnie na nią Lily patrzyła, stojąc za ladą w sklepie, albo obserwowała mijające się samochody, które wzajemnie się oślepiały. Czasem kierowcy zatrzymywali się na stacji, tankowali, wchodzili do sklepu, płacili i wychodzili. Nie uśmiechali się, ich miny były niewyraźne, zawsze się spieszyli. Po godzinie spóźniona Olivia wreszcie przyszła do pracy. Machnęła ręką na przywitanie i podeszła do lady.
       — Znowu był wypadek? — zapytała brunetka.
       — Ludzie są naprawdę nieuważni — westchnęła białowłosa. — Dobrze wiedzą, że jest ślisko na drogach, a jeżdżą jak wariaci. Mają za swoje! Tylko szkoda tych Bogu ducha winnych kierowców, którzy ucierpieli przez tych niebezpiecznych idiotów.
       — To już chyba ósmy wypadek w ciągu tygodnia. Niech ta zima już minie.
       Olivia potarła zmarznięte dłonie i przeszła za ladę.
       — Chciałabym. Jest tak potwornie zimno, że nie czuję rąk i stóp. Niedługo palce zaczną mi odpadać jeden po drugim!
       — Zrobić ci herbatę?
       — Poproszę.

       Olivia zdejmowała płaszcz, kiedy zobaczyła, że Lily wyjęła z szafki dwa kubki lewą ręką. Tą samą wrzuciła do nich saszetki z herbatą i włączyła czajnik. Białowłosa zmarszczyła czoło i przyglądała się dziewczynie, która ani razu nie pokazała swojej prawej dłoni.
       — Co ci się stało? — odezwała się w końcu, nie mogąc czekać ani chwili dłużej.
       Brunetka odwróciła głowę i spojrzała na nią pytająco. Za chwilę zmieniła wyraz twarzy, który teraz wyglądał jakby już wiedziała, co chodzi po głowie koleżance.
       — Miałaś rację, ten pies jest krwiożerczy — odpowiedziała, pokazując zabandażowaną rękę. Jeszcze zanim białowłosa zdążyła się odezwać (a już brała porządny wdech, by zacząć swój wywód o tym, że miała rację), Lily powstrzymała ją, mówiąc: — Spokojnie, z mojej winy. To tylko drobne ugryzienie. Okazało się, że jest całkiem potulnym stworzonkiem, a moja mama jest w nim zakochana, chyba już z nami zostanie.
       — Skąd wiesz, że nie ma wścieklizny? Jeszcze się czymś zarazisz!
       Lily z trudem ukryła delikatny uśmieszek, pochylając głowę w dół. Po chwili znów skierowała wzrok na dziewczynę.
       — Byłam z tym u lekarza, nie panikuj. Zbadał mnie, powiedział, że nic mi nie jest. Do wesela się zagoi.
       Olivia ściągnęła brwi i spojrzała na bandaż.
       — Nie wygląda na fachowy opatrunek.
       Brunetka ugryzła policzek od wewnątrz. Nie sądziła, że aż tak źle zajęła się swoją ręką. Z jej perspektywy wyglądało na całkiem dobrze zrobione, w końcu nie krwawiło. Najwidoczniej jej koleżanka była bardziej spostrzegawcza, niż myślała.
       — Powiedziałam mu, że się spieszę, więc zrobił to szybko.
       — Przyznaj, że nie poszłaś do żad-
       Drzwi sklepowe automatycznie się otworzyły, gdy stanęła przed nimi niewysoka kobieta. Miała na sobie grubą kurtkę z futrzastym kapturem. Olivia od razu ją poznała i krzyknęła do niej po imieniu, na co Lily lekko drgnęła wystraszona donośnym głosem białowłosej. Klientką okazała się Isa. Podeszła do lady i zadrżała.
       — Cholera, ta zima doprowadza mnie do szału. Jeszcze ten pieprzony korek, jakby tego było mało.
       — Nawet nie mów. Stałam w nim przez dobrą godzinę — odezwała się Olivia.
       — Co cię do nas sprowadza? Może hot-doga lub ciepłego tosta z serem i szynką? Mamy też wyśmienite kawy — wtrąciła się Lily. Miała naprawdę szczęście, że Isa weszła w najlepszym momencie.
       — Ja tu przyszłam do was, a nie po jakąś kawę! — odparła, uderzając palcem wskazującym w szklaną ladę. — Za tydzień firma mojego narzeczonego obchodzi dziesiąte urodziny i jesteście zaproszone na bankiet. Zacznie się tak około siedemnastej, będzie jedzenie i alkohol. Nie możecie nie przyjść.
       — Chyba nie mam odpowiednich ubrań — westchnęła Lily. — Będę musiała odmówić.
       — Tym się nie martw — trąciła szybko Isa i obejrzała brunetkę z góry na dół. — Mamy podobną budowę i wzrost, coś ci pożyczę. Wolisz jaskrawe kolory czy odcienie szarości? Może coś żeby pasowało do twoich włosów?
       Lily odruchowo chwyciła czarno-biały kosmyk i wypchnęła językiem policzek.
       — Jeśli to nie będzie problem, to coś czarnego będzie najlepszą opcją. Chyba tęczowe ubrania niezbyt mi pasują.
       — No i świetnie! A jak tam z tobą, Oli? Kiedyś często nosiłaś sukienki, na pewno jakaś została ci w szafie.
       — Ale nie koktajlowe — odpowiedziała białowłosa. — Poszukam czegoś. Najwyżej jakąś wypożyczę.
       Isa uśmiechnęła się od ucha do ucha jakby usłyszała najlepszą wiadomość na świecie. Najwyraźniej bardzo jej zależało, by dziewczyny przyszły na przyjęcie. Szybko się pożegnała, mówiąc, że ma jeszcze sporo do zrobienia i wyszła, rzucając na pożegnanie „do zobaczenia". Lily spojrzała na Olivię.
       — Nie przypominam sobie, żeby mówiła coś więcej o swoim narzeczonym. Znasz go?
       Olivia pokręciła głową.
       — Niewiele. W młodym wieku odziedziczył firmę rodziców, bo ci nie przeżyli pandemii. Nigdy go na oczy nie widziałam. Isa mówiła, że sam nigdy nie wspomina o swojej przeszłości. Trochę skryty chłop, ale chyba jest im dobrze razem.
       — To już wiem, o co nie pytać, gdy już go spotkam.

Śmierć Motyla 2 ✔Where stories live. Discover now