Stałeś z kumplami przed barem. Niebieska bluza, starte jeansy i rozwiane włosy. Od razu wiedziałem, że to ty, choć bez zbroi i miecza. W mieście byłeś sławny niemal jak niegdyś w Camelocie, 'równy gość' powiadali. Obserwowałem cię od tygodni i z każdym dniem co raz ciężej było mi trzymać się od ciebie z daleka. W porównaniu z całą tą wiecznością czekania, każda sekunda obecności w pobliżu była bezcenna. Interesowałeś się sportem, dobrą muzyką, starymi autami, a ponad wszystko ceniłeś rodzinę i przyjaciół. Twoje szczęście było dla mnie jak narkotyk, choć z drugiej strony tak bardzo pragnąłem, aby to szczęście dzielić z tobą jak przed wiekami.
Zbierało się na burzę, zerwał się wiatr i zaczęło padać więc chciałeś przebiec na drugą stronę ulicy do swojego auta. W ułamku sekundy ty i ten czerwony van znaleźliście się na swojej drodze. Tym razem się nie udało, tym razem ja i moja magia nie zdążyliśmy na czas. Auto uderzyło, ty odbiłeś się od maski i wylądowałeś kilka metrów dalej, twoje szanse były nikłe. Moje serce zamarło, to nie miało się tak skończyć.
Wystrzeliłem jak z procy do twojego już niemal nieruchomego ciała. Oddychałeś, ale walczyłeś o każdy wdech. Uklęknąłem przy tobie i delikatnie uniosłem głowę.
-Artur, proszę, nie… - sam nie wiem kiedy zacząłem płakać, szybko otarłem łzy, bo chciałem w końcu ujrzeć cię wyraźnie z bliska. W tym momencie otworzyłeś oczy. Nic się nie zmieniłeś, te same niebieskie ślepia, usta, włosy opadające na czoło. Otarłem łzy po raz kolejny. Twój wzrok z zamglonego zaczął przechodzić w szok, dotarło do ciebie co się stało albo może to że umierałeś.
- Wszystko będzie dobrze, wypadek, poskładają cię, nie ruszaj się – zacząłem w panice bełkotać, zupełnie jak za dawnych czasów. Wtedy delikatnie się uśmiechnąłeś, jakbyś zobaczył starego przyjaciela i usłyszałem twój głos.
- Merlin… to… naprawdę ty… - na tę chwilę czekałem całe wieki, choć nie chciałem aby to tak wyglądało.
- Tak, to ja, jestem tu, jak zawsze przy tobie Arturze – tym razem to twoje łzy otarłem i wpatrywaliśmy się w siebie nie mówiąc nic. Ludzie wkoło panikowali, wzywali pomoc, ale dla nas to było mało ważne.
- Cieszę się… że w końcu... mnie znalazłeś… - każde słowo było już ledwo słyszalne, ale ja słyszałem cię doskonale. Mimowolnie się zaśmiałem, jak zawsze, nawet w takiej chwili musisz być totalnym idiotą, moim idiotą.
- Oczywiście, zawsze cię odnajduję, taka już moja rola – moje łzy były już nie do powstrzymania
- Do następnego spotkania… mój drogi – twoje oczy zaczęły się już przymykać
- Nie, proszę, to się nie może tak skończyć… zostań ze mną! – położyłem rękę na twoim ledwo bijącym sercu. Czułem, że nie mogę ci już pomóc. Jeszcze raz spojrzałeś mi w oczy.
- Kocham… - twoje oczy zamknęły się, a serce zatrzymało. Moje również zamarło mimo, że oddech i płacz cały czas się wzmagały.
- Ja ciebie też Artur, ja ciebie też… - szepnąłem ci do ucha i pocałowałem w czoło, zanosząc się szlochem, którego przez kolejne godziny nie mogłem opanować.
CZYTASZ
zawsze przy tobie | merthur
PoetryPonowne spotkania nie zawsze wyglądają tak jakby się tego chciało. Merlin odnalazł Arthura, a Arthur odnalazł Merlina.