Rozdział 1

76 5 1
                                    

***
Strasznie cieszę się że mnie znaleźli. Pomimo że tak naprawdę nie wiem jakie mają zamiary, i mogą okazać się gorszymi ludźmi niż ci z lasu. Nie wyglądają na Skinnersów, więc nie jest tak źle. Chyba. Ale na razie postanowiłam się tym nie przejmować i postarać się w miarę ogarnąć. Całe ciało mam zranione i obolałe. Nie zliczę ile razy tamci ludzie pobili mnie i głodzili. Raz mnie też zgwałcili ale o tym wolę zapomnieć.

Siedzę na bardzo ładnym, łaciatym koniu rasy Tennesse Walker obok wyższego ode mnie, na ok. 180cm kowboja w długiej, niebieskiej puchatej kurtce, ciemnym poniszczonym kapeluszu i krótkich, jasnych włosach.

Staram się ogarnąć moje średniej długości jasnobrązowe włosy, przy okazji co chwilę przecierając oczy w kolorze czarnym, których nienawidzila moja rodzina. Czasem mam wrażenie że to chyba mnie nie znosili.

- Jak się panienka czuje? - zapytał kowboj.

- Pomijając fakt że wszystko mnie boli i strasznie kręci mi się w głowie, to wszystko jest ok. - odpowiedziałam neutralnym głosem.

- To dobrze. Musisz wytrzymać do obozu, tam zajmie się tobą Pani Grimmshaw i reszta kobiet. - lekko zachrypniętym głosem powiedział Arthur.

Po tej krótkiej rozmowie postanowiłam rozkoszować się pięknym widokiem śniegu, lekko mieszającego się z niebem. Byliśmy chyba w górach, tak wywnioskowałam po dużej ilości skał.

Nagle, najprawdopodobniej lider całego gangu zaczął krzyczeć.

- UWAGA! O'DRISCOLLE NA LEWO! JAVIER, BILL - BROŃ W DŁOŃ I STRZELAMY! - krzyczał donośnym głosem Dutch.

Po chwili rozległ się dźwięk odstrzału. I cały czas się powtarzał. Strzelanina pomiędzy gangami zaczęła się zaostrzać. Nie wiem dlaczego, ale strasznie się wystraszyłam i postanowiłam mocniej złapać się Arthura.

- Trzymaj się Laila! - krzyknął Morgan, po czym przyśpieszył i wyjął pistolet.

Tak, zaczął strzelać. Mój lęk jeszcze bardziej wzrósł. Wiedziałam, że O'Driscollom chodzi też o mnie. Nie wiem, jakie mieli wobec mnie zamiary.

Pędziliśmy przez śnieg, a mężczyźni cały czas strzelali. W końcu większość umarła, a reszta uciekła daleko przed siebie. Mogliśmy bezpiecznie wrócić do obozu.

Po chwili znaleźliśmy się w miejscu gdzie było dużo chat i ludzi. Oni wszyscy patrzyli i obserwowali. Czułam ich wzrok na sobie. Aż w końcu odezwał się ich lider, wysoki, czarnowłosy, z wąsem i gustownie ubrany w długi czarny ocieplany płaszcz.

- Kochani, mamy nową członkinię. Jest nią Laila Evans. O'Driscolle byli strasznie brutalni wobec tej kobiety i okropnie ją pobili. - wtedy brunet odwrócił się i spojrzał się w moją stronę. - Charles zdejmij panią z konia Arthura i zanieście ją do Pani Grimshaw. - kontynuował.

- Zapraszam ze mną. - powiedział miły Indianin ściągając mnie z konia.

Z racji że ledwo chodziłam, pod prawe ramię złapał mnie Charles, a pod lewe Arthur. Strasznie kulałam na prawą nogę. Była ona cała we krwi.

Charles jest średniej wysokości Indianinem, ma czarne, długie włosy związane w kok. Wygląda przystojnie, nie powiem. Ale chyba nie jest w moim typie. Zresztą nie jest to czas na takie rozmyślenia. Jeszcze nie wiem co się dzieje, ale wszyscy ludzie wyglądają na przyjaźnie nastawionych.

W końcu doszliśmy do chaty Pani Grimshaw. Jest ona surową i wymagającą osobą, ale wydaje mi się że to dzięki niej to wszystko tu działa.

- O jeju, co ci O'Driscollowie panience zrobili? Twoje rany wyglądają strasznie. A twoja twarz... - zszokowanym, a jednocześnie zmartwionym głosem powiedziała Pani Grimshaw, witając mnie w drzwiach.

that's the way it is | Arthur MorganOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz