Prolog

116 4 0
                                    

Kocham te dni... Szum drzew, pachnąca trawa, piękne czyste niebo, tylko ja i mój koń, Marco. Czasem zastanawiam się nad swoim życiem. Czy ono ma w ogóle sens? Do czego dążę? Życie przestępcy to jedyne jakie znam. Odkąd pamiętam, kradnę, zabijam i sprawiam ludziom krzywdę. Chciałbym być dobry. Ale nie jestem i chyba nie potrafię. Lojalność jest chyba jedyną rzeczą w którą wierzę. Wpajano mi to odkąd pamiętam. Dlatego też jestem zawsze lojalny dla mojego gangu. Ci ludzie znaczą dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Oczywiście nie wszyscy. Nowy członek - Micah Bell... Coś mi w nim nie pasuje. Po prostu go nie trawię. Nie rozumiem dlaczego Dutch go przygarnął. Jest totalnie bezużyteczny, tylko sprawia problemy.
No ale wracając, te piękne dni o których wspomniałem wyżej to przeszłość. Przynajmniej na tą chwilę. Mieliśmy zaplanowany napad na Blackwater. Znaczy - ja i Hosea mieliśmy napaść na statek. Mieliśmy zdobyć dużo łupu. Tak samo jak Dutch i reszta z napadu na bank w Blackwater. Jednak oba skoki nie poszły po naszej myśli, straciliśmy młodą Jenny i musieliśmy uciec w góry, do Colter. Przy okazji narobiliśmy sobie problemów z O'Driscollami. Te zwierzęta zabiły męża nowej członkini naszego gangu, Sadie Adler. Biedna musiała patrzeć na smierć ukochanego... Rozprawiliśmy się z resztą na ranczu Adlerów i zabraliśmy Panią Adler do siebie.

Teraz siedzę w drewnianym domku w naszym obozie w Colter na łóżku i rozmyślam. Nienawidzę tego miejsca. Jest tu tak zimno i ponuro. Kolorystyka tego domu jest strasznie ciemna. Postanowiłem wyjść do salonu, który znajdował się na wprost od mojego pokoju. Na lewo był całkiem ładny kamienny kominek. Przy nim na krześle siedział Wujek i popijał szkocką whisky.

- Witaj Arthur! To miejsce jest strasznie ponure, ale alkohol potrafi ukoić mój ból. - wesołym głosem powiedział Wujek

- Ta, ale mógłbyś się przydać w obozie. Jest tutaj dużo do zrobienia. - odpowiedział Arthur

- Ja jestem już stary i schorowany. Nie mogę się przemęczać, rozumiesz. Może whisky? - odpowiedział Wujek podając Arthurowi butelkę whisky.

- Podziękuję. Ale weź lepiej zbierz swój leniwy tyłek i idź do Pearson'a, pomóż mu z mięsem.

- Tak tak, już lecę. - odpowiedział Wujek popijając alkohol.

Arthur pokręcił głową i wyszedł z domu.

- O! Arthur! Podejdź tutaj na chwilę. - krzyknął Dutch stojąc przed domem Arthura.

- Co się stało, Dutch?

- Musimy wybrać się do O'Driscolli. Muszę dorwać Colma. - zdenerwowanym głosem powiedział Dutch

- No dobra, to jedziemy. - zdecydowanym głosem odpowiedział Arthur

Dutch skrzyknął Bill'a, Javier'a, Charles'a i Lenny'ego i razem z Arthurem pojechali do obozu O'Driscolli który znajdował się dość nie daleko Colter. Śnieg mocno dawał się we znaki ekipie. Jednak było dość słonecznie i nie zapowiadało się na zmianę pogody.

- O to i są. Gang O'Driscolls. Plan jest taki, że wchodzimy po cichu, zabijamy ich i Colma. - zdecydowanym głosem powiedział Dutch. - Ja i Arthur idziemy po środku, Bill i Javier na prawo a Charles i Lenny na lewo.

Zrobiłem tak jak mi kazano. Obóz O'Driscolli znajdował się na środku głębokiego lasu. Musieliśmy być cicho i uważać aby nas nie dorwali.

- Dobra chłopcy, teraz! - krzyknął Dutch.

Wraz z sygnałem lidera rozległa się ogromna strzelanina pomiędzy gangami. Członkowie gangu Van der Lindego chowali się pomiędzy drzewami, aż w końcu wtargnęli na teren obozu. Obóz był równie ponury co ten w Colter. Wszystko w śniegu, chaty w nie zbyt dobrym stanie. Po 15 minutach strzelanina się zakończyła.

- Dobra. Arthur, Charles - idźcie sprawdzić gdzie jest Colm O'Driscoll. Muszę go zdobyć. Reszta - szuka czy nie ma tutaj czegoś cennego. - Dutch wydał rozkazy.

W całym obozie było chyba z 9 chat. Zaciekawiła nas ta najbardziej wysunięta na przód. Nie daleko wyjścia z lasu i drogi ucieczki. Postanowiłem to sprawdzić. Nagle wyskoczył jeden z O'Driscolli którzy uderzył mnie pistoletem i złapał. Charles uratował mi życie, w ostatniej chwili strzelając do niego.

- Jezu, dzięki Charles. - powiedział Arthur łapiąc oddech.

- Nie ma za co, Arthur. Wszystko okej? - spytał Charles

- Tak, lepiej sprawdźmy tą chatę. - odpowiedział Arthur wstając z werandy chatki i otrzepując się.

- Ej. Słyszysz te krzyki?

- Tak, słyszę. Jakby jakaś kobieta.

- POMOCY, RATUNKU - krzyczała kobieta

Arthur i Charles postanowili najpierw schować się za ścianą i obczaić przez otwarte drzwi czy wszystko jest okej. Gdy upewnili się że jest bezpiecznie, weszli by uratować związaną dziewczynę. Była ona przywiązana do zamkniętych drzwi na lewo od wejścia. Na środku znajdował się kominek na którym były zdjęcia, najprawdopodobniej rodziny Colma, a na prawo drabina na dach.

Jako pierwszy wszedł Charles.

- Hej, nic ci nie jest? - miłym głosem spytał Charles.

- WYPUŚĆCIE MNIE!! - krzyczała kobieta.

- Ej, spokojnie, jesteś już bezpieczna. Chodź, odwiążę cię. - spokojnie powiedział Arthur zabierając się za odwiązywanie dziewczyny.

- Miesiąc temu porwali mnie z chaty niedaleko Blackwater. Myślałam że już tutaj zginę. Robili mi okropne rzeczy. Mam nadzieję że to już koniec. - przerażonym głosem powiedziała kobieta.

- Wszystko jest już dobrze, zabierzemy cię w bezpieczne miejsce. - powiedział Arthur.

- Jak ci na imię? Ja jestem Arthur Morgan a mój przyjaciel który teraz obrabowuje tym zwierzętom kuchnię to Charles Smith. - spytał Morgan pomagając wyjść dziewczynie z chaty.

- Laila Evans. - odpowiedziała kobieta biorąc co chwilę oddech z bólu.

- Dobrze, zabierzemy cię do obozu, Lailo. Dutch! Znaleźliśmy dziewczynę. Musimy zabrać ją do obozu i opatrzyć rany. - krzyknął Arthur

- Okej, witaj panienko, Arthur weźmiesz ją do siebie na konia? - zapytał Dutch.

- Dobra, nie ma sprawy, wskakuj Laila - powiedział Morgan pomagając Evans wejść na konia.

Gdy gang obrabował już każdą chatę, odjechał wraz z nową członkinią, Lailą Evans.









that's the way it is | Arthur MorganWhere stories live. Discover now