🥀

558 86 57
                                    

Mojej walentynce

  Jiro nie pamiętała, kiedy dokładnie zaczęła chorować na hanahaki. To było na początku drugiej klasy, wcześniej? Doskonale natomiast pamiętała ten szczególny rodzaj strachu, który temu towarzyszył. Strachu o swoje życie, strachu przed cierpieniem i stratą. Pamiętała, że od razu podjęła decyzję o przetrzymaniu choroby do końca, nie chciała zapomnieć o swojej miłości do Momo, z którą wiązało się tyle szczęśliwych wspomnień. Wciąż co noc czytała wszelakie artykuły na temat hanahaki, ba! przez te parę miesięcy stała się prawdziwą ekspertką i wiedziała już, że u niej choroba rozwija się bardzo powoli, brakowało opisywanych częstych ataków kaszlu, brakowało szybkiego postępu. Może dlatego Jiro przyzwyczaiła się do myśli, że umiera. Póki jej stan drastycznie się nie pogarszał, żyła spokojnie, tłumiąc w sobie niepokój. Nauczyła się ukrywać chorobę przed światem i sobą, było jej z tym dobrze.

  Wszystko zmieniło się pewnej listopadowej nocy, gdy jak zwykle obudziła się o nieludzko wczesnej godzinie, by wykaszleć kilka zabłąkanych płatków i otrzeć usta z niechcianej krwi. Zaraz potem podniosła się z łóżka, wsunęła bose stopy w puchate kapcie i po cichutku wyślizgnęła się ze swojego pokoju na korytarz akademika, by później na paluszkach zejść na dół. Łyk wody powinien wystarczyć, by była w stanie przegonić nieprzyjemne łaskotanie w gardle i wrócić do spania. Wiedziała to, bo nocne wycieczki do kuchni były częścią jej rutyny, a tę miała wypracowaną niemal do perfekcji.

  A jednak tej nocy było inaczej. Najpierw usłyszała czyjeś kroki. Były cięższe niż jej, zdawać by się mogło, że ktoś ledwo włóczy nogami po posadzce, co o tej porze nie wydawało się Jiro zaskakujące. Dopiero później usłyszała głuche uderzenie i... kaszel. Ktoś kaszlał na klęczkach w kuchni, nie, on się dusił, a każdy charkot i rozpaczliwie brany haust powietrza wprawiał Kyokę w palpitacje serca. W te pędy przebiegła przez salon i wparowała do pomieszczenia, gdzie stanęła jak wryta.

  — Bakugo? — Nie widziała zbyt dobrze przez panujący w kuchni półmrok, a jednak sylwetkę kulącego się na zimnych kafelkach blondyna rozpoznała od razu. Spojrzał na nią, a wtedy zobaczyła jego twarz i oniemiała.

  Krew. Krew, mnóstwo krwi i... i płatków. Bakugo chorował na hanahaki, jak ona.

  Po chwilowym szoku zareagowała szybko. Przykucnęła przy chłopaku i, równomiernie uderzając go w plecy, pomagała mu wykrztuszać płatki kwiatów, których teraz nie potrafiła rozpoznać. Bakugo kaszlał coraz słabiej, aż w końcu osunął się na podłogę i leżał tam, ciężko dysząc. Jiro wstała i do dwóch szklanek nalała wody po brzegi. Zawartość pierwszej wypiła jednym haustem, drugą postawiła obok blondyna, po czym wsunęła dłoń pod jego kark i przyłożyła brzeg naczynia do zakrwawionych warg. Pił łapczywie, widocznie będąc zbyt słabym, by protestować. Odezwał się dopiero po chwili, dość niechętnie zresztą:

  — Dzięki.

  Jiro skinęła głową, obrzucając zabrudzone kafelki czujnym spojrzeniem. Wiedziała, że musi przynieść mopa i zmyć z nich krew, ale póki co bała się zostawić Bakugo samego, w obawie, że pod jej nieobecność ponownie dostanie ataku.

  — Kim ona jest? — zapytała po kolejnej chwili milczenia, opierając się o blat. Myślała gorączkowo. Zakochany Bakugo... nieszczęśliwie zakochany Bakugo, chorujący na hanahaki... spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego.

  — Kim jest kto? — wycharczał chłopak, bezskutecznie próbując podnieść się z podłogi. Dla jego własnego dobra Jiro jeszcze nie zamierzała mu pomóc.

  — Osoba, którą kochasz.

  Cisza. Bakugo najwyraźniej starał się dojrzeć coś w cieniu, w którym skryła się twarz Kyoki. Chyba niczego się nie dopatrzył, bo zapytał:

Kochaliśmy ||Kiribaku & MomojiroWhere stories live. Discover now