° 4 °

270 24 5
                                    

Po powrocie do siebie, Delia nie umiała zasnąć. Emocje tak w niej buzowały nie dając jej spokojnie myśleć. Była zła. Nawet bardzo. Na matkę, na Grindelwalda, i na całą resztę świata. Postanowiła że z samego rana pójdzie do ministerstwa i zgłosi Graves'owi te że się zgadza wziąć udział.

Ubrana już w jasną koszulę nocną na ramiączkach, weszła do sypialni. Lubiła to miejsce, w końcu sama je urządziła. Ściany miały ciemnozielony kolor a wszystkie meble które stały w pomieszczeniu były ciemne. Podłoga była chyba najjaśniejszym elementem pomieszczenia; miała kolor ciemnej kawy z mlekiem. Na szafkach stały zdjęcia, w tamtym momencie oświetlone jedynie nikłymi promieniami światła księżyca. Dużą zaletą były właśnie wielkie okna z których roztaczał się widok na miasto.

Praca którą miała pozwala żeby mogła się utrzymać w tym niezbyt dużym Ale wygodnym mieszkaniu. Teraz  W duchu była wdzięczna że je ma i nie musi spędzać czasu pod jednym dachem ze swoją rodzicielką. Za każdym razem gdy przez jej myśl przechodziły słowa Grace, od nowa wypełniała je niesamowita złość.

Stanęła przed oknem i spojrzała na budynki ginące w mroku. Nowy Jork był dużym miastem. Zdecydowanie większym niż Londyn w którym się wychowała. Kiedy jej myśli natrafiły na przyjazny tor, zaczęła się powoli uspokajać i dochodzić do siebie. Westchnął głęboko, obejmując się ramionami i pocierając je lekko dłońmi.

Od posadzki, przez stopy przechodził przyjemny chłód który dodatkowo pomagał jej zniwelować nerwy. Mimo to dalej nie czuła się senna, a przecież musiała iść spać. W normalnych warunkach nie dopuściła by się tego ale to zdecydowanie nie było normalne. Podeszła do komody gdzie trzymała w większości ubrania, i otworzyła jedną z najniższych szuflad. 

Flakonik z lekko połyskującą niebieską cieczą leżał najbardziej na lewo. Eliksir słodkiego snu. Kilka kropel wystarczyło żeby poszła spokojnie spać bez żadnych koszmarów. Nie lubiła go używać ale w tym wypadku wydawało jej się to najrozsądniejsze. Podniosła się z klęczek, zamykając wcześniej szufladę, i ruszyła po kubek herbaty.

Tak jak przypuszczała, niedługą chwilę po wypiciu napoju stała się senna i gdyby nie resztki trzeźwego umysłu, kubek skończył by podobnie jak ten w domku nad jeziorem. Ułożyła się wygodnie i chwilę potem spała już spokojnie.

***

- cholera... - dziewczyna przetarła oczy i jęknęła podnosząc się na łóżku. Czuła jak niektóre mięśnie wręcz pulsują jej pod skórą i bolą przy jakimkolwiek naciągnieciu. Pomyślała że to pewnie przez jej pozy podczas spania. Już od małego miała dziwną tendencję do odpoczywania w pozie paragrafu.

Wstała z łóżka, zerkając na zegarek stojący na szafce obok. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, za wcześnie żeby wybrać się do ministerstwa. Postawiła stopy na ziemi. Teraz jej chłód nie był już tak przyjemny, a wręcz przeciwnie Delia czuła jakby dotknęła lodu.  Kilka pierwszych kroków było katorgą ale potem przyzwyczaiła się już do tego uczucia i nie zwracała na nie uwagi.

Zombie. Tak opisała by siebie Imorston stając przed lustrem. Z natury była dość blada, więc delikatne cienie pod jej oczami mocno się wyróżniały na jej twarzy. Westchnęła i zajęła się tym. Chwilę potem nadeszła kolej włosów. Długie, proste, sięgające do łopatek włosy w ciemnobrązowym kolorze, przeczesała zaklęciem parokrotnie i związała w kitkę; były skończone.  Ubrana i gotowa wyszła z pomieszczenia.

Zazwyczaj na poranną toaletę nie poświęcała dużo czasu. Budziła się zbyt późno i nie miała czasu żeby się rozczulać nad sobą.

Po zjedzeniu śniadania wyszła z mieszkania, mimo tego że nadal było za wcześnie by pójść do Graves'a.

Ulice Nowego Jorku o godzinie ósmej, zaczynały tętnić życiem. Tłumy ludzi chodzili w różne strony (Imorston miała wrażenie że bezcelowo). Samochody niemagów wydawały potworny hałas co przy dłuższym słuchaniu stawało się irytujące. Dziewczyna próbowała zrozumieć, jak można z czegoś takiego korzystać, ale w dalszym ciągu było to dla niej niepojęte. Idąc jedną z głównych ulic rzuciła jej się w oczy jedna sylwetka. Chłopak ubrany ma ciemno z równie ciemnymi włosami i nieco zagubionym wyrazem twarzy próbował rozdawać jakieś gazety. Wszyscy, jak na złość omjali go, czasem nawet potrącali, a jego twarzy robiła się coraz bardziej błagalna. Widziała go już nie po raz pierwszy.

Credence  Barebone.

Delia nie wiedziała o nim wiele. Jej informacje ograniczały się do drobnych, ale istotnych faktów do których sama doszła. Wychowywał się w kościele Drugich Salemian. Jego przybrana matka, Mary Lou Barbone, była liderką Dobroczynnego Stowarzyszenia Nowego Salem. Właśnie przez te organizacje Imorston się tym zainteresowała i odwiedziła tamto miejsce.

Była to fanatyczna organizacja stworzona przez niemagów.  Ich celem było ujawnienie istnienia czarodziejskiej społeczności i zgładzenie jej. To logiczne że zrobienie tego było by niemożliwe, ale Mary Lou posuwała się do coraz śmielszych kroków, mając pewność że jest coraz bliżej celu.

Przy pierwszym zetknieciu z chłopakiem, auror czuła magię w jego otoczeniu więc podejrzewała, że za jej przejawy chłopak może mieć niemałe kłopoty.

Delia podeszła powoli w jego stronę i wzięła jedną z gazetek które trzymał i uśmiechnęła się lekko chcąc dodać mu otuchy. Chłopak z pewnym wahaniem odwzajemnił gest a ciemnowłosa ruszyła dalej.

Tamtego dnia w holu ministerstwa był zadziwiająco duży ruch. Widziała wielu amnezjatorów co znaczyło że jakaś większą grupa niemagów dowiedziała się o czasach. Szybkim krokiem wyszli z budynku i tyle Imorston ich widziała.

Droga do gabinetu Percivala nie zajęła jej tak dużo czasu jak ostatnio. Szła zdeterminowana i pewna swojego wyboru, a nie tak jak ostatnio, żyjąc w obawie o swoje stanowisko. Kiedy wchodziła w korytarz gdzie znajdowało się jego biuro, na końcu, mignęła jej znajoma sylwetka kobiety o krótko ściętych, ciemnych włosach.

Nie zastanawiała się nad tym po co tamta tu się zapuściła. Podeszła do drzwi i zapukała, a po usłyszeniu pozwolenia, weszła.

- Pani Imorston, czemu zawdzięczam te wizytę ?

Jego pozornie zdziwiony ton nie zawiódł Delii.

- doskonale Pan wie. Przyjmuje to zadanie.

Powiedziała to tak pewnym tonem jak zawsze gdy wiedziała że ma rację. Chciała tego. Chciała udowodnić że da sobie z tym radę i da matce powód do wstydu za jej kłamstwa.

- to znakomita wiadomość !

Mężczyzna wstał zza biurka i poprawiając szatę podszedł do niej i uścisnął jej dłoń.

- już się obawiałem, że się rozmyślisz. 

Delia uśmiechnęła się dumnie.

- na początku miałam wątpliwości ale teraz już nie mam żadnych. Chce się podjąć tego zadania.

Mężczyzna uśmiechnął się z satysfakcją.

- i prawidłowo. Jeszcze jest do ustalenia kilka papierów i gotowe. Pewnie się pani cieszy?

- jak nigdy dotąd.

Aurorów nigdy za wiele · Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now