7.

864 48 9
                                    

Hans długo siedział zamyślony przy swoim biurku. Jego myśli krążyły wokół wszystkich sytuacji, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach. Stracił kobietę, którą uważał za miłość swojego życia i poznał młodą, intrygującą Polkę, której skromność dziwnie przyciągała go do niej. Było w niej coś, co jak sądził, nie każdy posiada. Rzeczywiście, bardzo dziwne zjawisko...
   Ciszę jego rozmyślań przerwało głośne pukanie do drzwi. Zerwał się szybko ze swojego miejsca i zgasił dopalającego się papierosa, dłonią poprawił włosy.
– Wejść! – ryknął, a drzwi jego gabinetu otworzyły się szeroko – O co chodzi? – zapytał.
Heil Hitler! – zawołał, salutując szczupły mężczyzna w średnim wieku. Jego czarne włosy były zaczesane na bok, a ciało opinał czarny garnitur, na którym błyszczała czarna swastyka, symbol NSDAP. – Herman Schmidt, byłem z Panem umówiony, Herr von Dohn.
– Tak, tak... – uśmiechnął się lekko Hans. Zupełnie zapomniał o tym spotkaniu, ale na szczęście nie musiał się do niego przygotowywać. – Więc o co chodzi? Słucham. – usiadł z powrotem w swoim fotelu przy ciemnym, dębowym biurku. Wzrokiem zmierzył zajmującego miejsce naprzeciw niego Schmidta.
– Potrzebuję kilku osób do pracy na wsi. Chodzi o dostawy żywności, produktów do Warszawy. – tłumaczył trochę poddenerwowany mężczyzna, Hans przyjrzał mu się dokładnie.
– Czy Pan sobie ze mnie kpi, Schmidt? Czy ja wyglądam na Arbeitsamt?
Szczupły mężczyzna poczuł, jak do jego głowy przypływa fala chłodnej krwi, popatrzył na majora i przetarł szybkim ruchem czoło.
– N-nie... Przepraszam, myślałem, że muszę przyjść z tym do Pana, Herr von Dohn. – każde słowo wymawiał wyraźnie i pojedynczo.
– Więc trzeba było najpierw się upewnić, a nie od razu tutaj przychodzić i mi zawracać dupę. – powiedział groźnym tonem głosu Hans. – Myślisz, że ja tutaj sobie siedzę cały dzień i nie mam niczego innego do roboty, co?!
Schmidt poczuł, jakby z jego czoła płynął wodospad wody, patrzył wystraszony na majora.
– Jeśli to wszystko, to możesz już odejść. Z tym problemem idź tam, gdzie Ci powiedziałem. – wycedził przez zęby, nie odrywając od niego swojego lodowatego spojrzenia. Mężczyzna wstał pospiesznie i poprawił swój garnitur.
– Przepraszam raz jeszcze i życzę miłego dnia. – zmusił się mimo nerwów do lekkiego uśmiech i szybko opuścił gabinet. Major znowu przyjął swoją wygodną pozycję i zapalił papierosa.
– Co za dureń. – powiedział do siebie, zaciągając się dymem papierosowym. Ponownie się wyprostował i otworzył leżący przed nim kajet. Przez dłuższą chwilę szukał czegoś wzrokiem w swoich szczegółowych notatkach. Po odnalezieniu wziął pióro i wykreślił.
– Jeden problem z głowy... – powiedział cicho do siebie, będąc wyraźnie zadowolonym z tego, że poszło łatwo i szybko.
   Niebo nad Warszawą nie zapowiadało na dziś deszczu, było przejrzyste i tylko gdzieniegdzie pojawiały się małe, pojedyncze chmury. Mimo wojny w mieście nadal tętniło życie. Zatłoczone, gwarne ulice i place mogłyby sprawiać wrażenie, że przecież nic się nie wydarzyło, wojna nie wybuchła. Odbywał się normalny ruch zatłoczonych tramwajów, jeździły wozy zaprzęgnięte w konie i nieco rzadziej samochody. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie to, że to już nie Polska, ale Generalna Gubernia. Niemcy. Wszechobecne patrole żandarmów z karabinami gotowymi w każdej chwili odebrać życie Polakowi, który się nie ukłonił, nie zszedł z drogi, kolumny żołnierzy w zielonkawoszarych mundurach idących w zwartym szyku i ciężarówek z kolejnymi żołnierzami, mających za zadanie pilnować porządku i likwidować niepożądany element. To wszystko musiało się już wpisywać w wojenną codzienność tego miasta.
   Celina pracowała dziś tylko do szesnastej. Nie musiała tego dnia zostawać po godzinach, co zapewniło jej teoretycznie więcej czasu na odpoczynek, ale niestety czasy nie pozwalały na zbyt dużą ilość. Po uporządkowaniu swojego stanowiska sprawy i zabraniu swoich postanowiła jak najszybciej opuścić hotel. W recepcji odebrała swój płaszcz i czym prędzej wyszła z budynku, chcąc jeszcze złapać trochę wiosennego słońca. Niestety Krakowskie Przedmieście już spowijał chłodny cień, słońca nie było widać, a na niebie pozostał jedynie pomarańczowo-czerwony ślad jego zachodu.
– To byłoby chyba na tyle. – powiedziała do siebie w myślach, poprawiła płaszcz i ruszyła bardziej zdecydowanym krokiem w stronę Placu Zamkowego. Wokół zrobiło się ponuro, powoli zapadał zmrok. Minęła dawny Pałac Rady Ministrów, dziś pełniący funkcję Deutsches Haus.
– Co za hańba... – powiedziała cicho pod nosem i poszła dalej,mijając rzędy wytwornych, bogato zdobionych kamienic, w których niegdyś mieszkała arystokracja i najbogatsi mieszkańcy Warszawy, a dziś zajmują je Niemcy.
   Na końcu ulicy musiała okazać swoją przepustkę. Wartownik sprawdził, czy wszystko się zgadza, po czym ją oddał i zezwolił podnieść szlaban. Celina przeszła pod nim i znalazła się na ogromnym placu, nad którym górowała statua króla Zygmunta. W tle oprócz kamienic, które w niektórych miejscach miały ubytki większe i mniejsze po bombardowaniach na początku wojny, znajdowały się też ogromne, wypalone ruiny. Przed nimi stała mała ciężarówka, na którą jacyś robotnicy układali ogromne skrzynie. To byli Niemcy. Od długiego czasu wyciągają z zamku wartościowe rzeczy. Kominki, kolumny, marmurowe płyty. Wszystko po to, aby umieścić w gmachach, które zajmują tutaj w Warszawie, albo w wielu innych swoich miastach. Mimo wszystko miało to dla nich wartość, dlatego zabierali to, tak jak wiele innych dzieł sztuki w krajach, które zajęli.
   Dziewczyna po dłuższej chwili przyglądania się, poszła dalej. Musiała jeszcze zrobić zakupy i odebrać pranie, ale w pewnym momencie ktoś zawołał w jej stronę.
– Celina? Celina! Zaczekaj! – dobiegł do niej pewien młody chłopak. Wysoki, niebieskooki brunet, którego znała od wielu lat. Po długim braku kontaktu w końcu go spotkała, usłyszała. Był jej przyjacielem jeszcze ze szkoły, ale w momencie wybuchu wojny słuch po nim zaginął. Dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym oczom, przecież to niemożliwe.
– Julian? – nie potrafiła uwierzyć w to, co widziała. Przecież to nie możliwe, jej brat zginął w obronie Lwowa. 
– Julian, to naprawdę ty...
Powiedziała przyciszonym głosem. Chłopak podbiegł do niej i przytulił do siebie mocno. Zaskoczenie Celiny i jednocześnie szczęście sprawiły, że po jej policzkach popłynęły delikatne łzy.
– Ty żyjesz... – powiedziała po długiej chwili, tuląc go równie mocno. – My myślałyśmy... Powiedzieli nam, że zginąłeś, że cię zabili Rosjanie. Och, Boże! – zaczęła całować go po całej twarzy – Jezu, jak się cieszę!
– Ja też się cieszę, siostrzyczko. Uśmiechnął się do niej ciepło, w jego oczach migotały iskierki szczęścia. Celina złapała go mocno za rękę i pociągnęła przed siebie.
– Chodź! Mama musi cię zobaczyć, pewnie jesteś głodny. Na pewno jesteś głodny, zmęczony. Gdzie ty byłeś tak długo?
– Dziś dopiero przyjechałem do Warszawy...
Młoda dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć, cały czas zasypywała go pytań o wszystko. Mężczyzna opowiedział jej wiele w drodze do ich rodzinnego domu, ale niestety nie wszystko mógł jej zdradzić. 




Chciałbym Was jeszcze raz przeprosić za tak długą nieobecność, teraz postaram się kontynuować to na dobre. Mam nadzieję, że mimo braku czasu (matura) uda mi się zrealizować ten cel.

Poza tym chciałbym zaprosić Was do czytania, obserwowania mojego powstającego zbioru wierszy, tekstów i przemyśleń "#2". Będzie mi miło, jeśli sprawdzicie w wolnym czasie.

Byłoby mi także miło, gdybyście zostawili tutaj pod tym rozdziałem małą gwiazdeczkę ❤️

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 19, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Nam Nie WolnoWhere stories live. Discover now